sobota, 19 grudnia 2015

Epilog

 Zamrugałem kilkakrotnie aż w końcu odważyłem spojrzeć się na leżące na podłodze ciało Dakoty. Z okolicy jej serca lała się ciemnoczerwona ciecz. Krew była wszędzie. 
 Nadal nie rozumiałem tego co się działo. Dakota była we mnie zakochana, dlaczego mi o tym nie powiedziała? Na pewno zrobiłbym coś żeby to wszystko wyglądało inaczej, nie traktowałbym jej tak blisko jak to robiłem. Cokolwiek, ale nie byłem wróżką, nie mogłem tego przewidzieć. Ale wciąż zastanawiało mnie dlaczego z tej nienawiści do mnie postanowiła zdobyć moje pieniądze, a jeśli nie zabić mnie. Czy to właśnie sprawiłoby jej przyjemność? 
 - Wszystko z wami w porządku? - spytał zatroskany Zayn. 
 Pewnie gdyby nie on już byśmy nie żyli. To właśnie on nas uratował, strzelił do Dakoty w ostatnim momencie. Nawet nie wiem skąd miał broń, ale nawet mnie to nie obchodziło. Nadal żyłem i chyba to było najważniejsze. 
 - W sumie to nie wiem. Cassie, nic ci nie jest? - spytałem rozwiązując ją najdelikatniej jak mogłem żeby tylko nic jej nie zrobić.
 Dziewczyna rzuciła się w moje ramiona wciąż płacząc. Ściskała moją bluzkę wypłakując w nią swoje łzy.
 - Już myślałam... myślałam, że nie przyjdziesz... że mnie zabiją - wyszlochała.
 - Nie pozwoliłbym na to - zapewniłem ją.
 - Ona od początku była z nimi w zmowie - wyjaśniła cicho.
 - Już nic tobie nie zrobi, nie żyje - powiedziałem.
 - Tak bardzo się bałam - jeszcze mocniej się rozpłakała. - Teraz już wszystko będzie jak dawniej? - spytała wbijając we mnie swoje zaszklone oczy.
 Uśmiechnąłem się do niej lekko.
 Jak dobrze było ją widzieć całą i zdrową. Zapłakaną, ale szczęśliwą.
 - Będzie lepiej. Zamieszkamy razem. Jesteśmy jeszcze tacy młodzi, całe życie przed nami. Tylko proszę, nie płacz już - otarłem jej mokry policzek, a ona uśmiechnęła się całą sobą. Jej oczy śmiały się razem z ustami.
***
 - Jedź wolniej, proszę cię - pisnęła Cassie siedząc obok mnie w samochodzie.
 Wracaliśmy do domu sami. Zayn przygarnął do siebie Rose na jakiś czas żebym mógł nacieszyć się dziewczyną. Od jakiegoś czasu jechałem bardzo szybko, ale to tylko dlatego, że bałem się, że jeszcze coś złego może mnie spotkać tego dnia. To czego doświadczyłem to było stanowczo za dużo.
 - Przepraszam, ale nie mogę się już doczekać aż będziemy w domu - uśmiechnąłem się. - Już koniec tego koszmaru.
 - Nie wydaje mi się - mruknęła pod nosem.
 - Uwierz mi, jestem tego pewien - pogłaskałem ją po policzku.
 Dziewczyna uspokoiła się pod moim dotykiem, a ja byłem w nią tak wpatrzony, że zapomniałem o całym świecie.
 Czy o samochodzie, który wyjeżdżał z bocznej ulicy również?
 - Niall! Samochód! - usłyszałem krzyki Cass.
 Wcisnąłem na hamulec i to był mój błąd.
 Samochód ob kręcił się wokół własnej osi i uderzył w słup... Od strony pasażera.
 Gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego co się stało do moich uszu dobiegł dźwięk syren. Nieobecnym wzrokiem spojrzałem na dziewczynę, która była cała w krwi oparta o wybitą szybę.
 Położyłem dłoń na jej zimny policzek, a z moich oczu zaczęły spływać łzy.
 Dopiero co ją odzyskałem, nie mogłem jej stracić...
 Nawet teraz jak sobie to przypominam łzy ciekną po mojej twarzy.
 - Cassie, otwórz oczy, proszę - powiedziałem cicho poklepując ją po policzku. - Kocham cię - wyszeptałem i zdałem sobie sprawę, że powiedziałem jej to pierwszy raz.
 Uniosłem ją na rękach i wyniosłem z samochodu, gdzie akurat podjeżdżała karetka.
 Kilka ludzi ubranych bardzo nietypowo wyskoczyło z wozu i podbiegli w moją stronę. Spojrzałem na nich podejrzliwie czy aby na pewno mają wobec nas dobre intencje, ale oni wyrwali mi z rąk dziewczynę przykładając do niej jakieś nieznane mi urządzenia.
 - Puls wyczuwalny, nie oddycha - powiedział któryś z nich przekładając delikatnie, ale szybko brunetkę na coś co wyglądało mi na nosze.
 - Pan też jedzie z nami, musimy zrobić panu prześwietlenie - rozkazał mężczyzna z lekkim zarostem i rozczochraną czupryną.
 Ratownicy medyczni niemal wepchnęli mnie do karetki.
 - Nic mi nie jest - powiedziałem, gdy jeden z mężczyzn zaczął świecić mi po oczach. - Uratujecie ją? - spytałem resztkami sił.
 - Niczego nie możemy obiecać.
***
 Czekałem na korytarzu już dobrą godzinę. W tym czasie lekarze zrobili mi prześwietlenie, z którego wynikło, że miałem tylko lekki wstrząs mózgu, a poza tym nic nie zagrażało mojemu życiu.
 Za to Cassie... Z nią było o wiele gorzej. Od razu po przyjeździe trafiła na salę operacyjną. Byli tam tyle czasu, a ja wciąż nie miałem żadnych wieści. Wszyscy ludzie w szpitalu zbywali mnie, znikając za drzwiami przez, które wcześniej wieźli Cass, Nie istniałem, nie istniałem bez niej, już dawno to sobie uświadomiłem.
 - Wszystko będzie dobrze - pocieszył mnie Zayn.
 Spojrzałem na Rose, która posłała mi tylko czuły uśmiech. Wiedziałem, że gdybym nie miał ich bezcennego wsparcia byłoby jeszcze gorzej. A jak mogłoby być gorzej niż było? To chyba byłoby już dla mnie tylko piekło.
 Nagle zobaczyłem mężczyznę w białym kitlu i z papierami w rękach.
 Spojrzałem tylko na Zayna, który odwrócił ode mnie wzrok. On już wiedział...
 Starszy mężczyzna podszedł do mnie i wejrzał w moje oczy jakby chciał z nich wyczytać wszystkie emocje, które mną władały. Od strachu po nadzieję.
 - Przykro mi - powiedział cicho spuszczając głowę.
***
 Od tamtego momentu, gdy dowiedziałem się, że już więcej nie poczuje je ciepłych dłoni na swoim ciele, że nie usłyszę jej głosu, że już nie będzie jej w moim życiu. Gdy dowiedziałem się, że tętniak mózgu ją zabił,,. Minęło wiele lat.
 Uważam, że to był mój obowiązek w końcu wyrzucić to z ciebie, bo mimo, że minęło tyle czasu, ja nie zapomniałem.
 Kocham ją tak samo jak wtedy. Na zawsze pozostała w moim życiu i każdy dobrze wie, że to właśnie ona mnie zmieniła. Nawet Rose, która koniec końców została moją żoną i matką mojego syna i córki, która wkrótce wyjdzie na świat wie, że to jej zawdzięczamy wszystko co najlepsze.
 Choć może to nie do pomyślenia, ale jestem szczęśliwy. Mam prawdziwą, kochającą rodzinę, lecz pewnie nie doświadczyłbym jej ciepła, gdyby nie pomoc Cassie. To było przeznaczenie, inaczej wciąż byłbym tym samym strasznym człowiekiem jakim byłem kiedyś.
 Wczorajszego dnia byłem na najcudowniejszym ślubie w całym moim życiu.
 - Cassie byłaby z ciebie dumna - powiedziałem na sali, podczas tańca z panną młodą. - Wyglądasz tak pięknie w tej sukni.
 Tak, to był ślub Nancy i Josha, tej samej słodkiej dziewczynki, która była siostrą kobiety, którą tak bardzo kochałem. Wyrosła na wspaniałą dziewczynę, która wzięła ślub ze swoim chłopakiem z dzieciństwa. Oczywiście Cassie to przewidziała, ale ja jak zawsze uważałem, że co ona tam wie o miłości. Ale wiedziała, ona zawsze miała rację.
 - Z ciebie bardziej - uśmiechnęła się. - Cieszyłaby się, że jesteś szczęśliwy.
  I tak oto kończy się historia człowieka, który był potworem, ale wystarczyła jedna ciepła dusza, aby skruszyć lód z jego serca. Ten człowiek jest już szczęśliwy, tak jak wszyscy inni wokół niego.
________________________________________
No kto by pomyślał, że to tak szybko... Heloł, misiaki to już naprawdę koniec! Ten blog właśnie dobiegł końca.
Ale to nie koniec! A teraz zapraszam na kolejnego bloga, Honeymoon, w którym nie zabraknie śmiechu.
Rozdział na nowym blogu powinien pojawić się niedługo, a tymczasem żegnam się z wami. Aggie
(przyciskając na zdjęcie zostaniecie przekierowani na bloga)


sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 4 - Już po wszystkim

 Wysiadłem z samochodu ledwo trzymając się na nogach. 
 Wiedziałem, że jeśli zobaczę tam Cassie martwą załamie się i prawdopodobnie już więcej się nie pozbieram. Ona zawsze była kimś innym, kimś lepszym, wyjątkowym, nieprzewidywalnym, jedynym w swoim rodzaju. Tacy ludzie zdarzają się raz na miliard! A ona zdarzyła się właśnie mi, przecież mogła zdarzyć się komu innemu. Wszyscy inni byliby lepsi niż ja. Jednak to na mnie trafiło. To musiało coś znaczyć. Byliśmy dla siebie. Ona była dla mnie i ja dla niej.
 - Boje się tego co tam zobaczę - powiedziałem cicho.
 - Pójść z tobą? - spytał Zayn, ale ja już byłem daleko. Zbyt daleko żeby się cofnąć i prosić kogokolwiek o pomoc. To była moja wina, nie ich.
 - Dam radę - uśmiechnąłem się do tej dwójki posyłając jeszcze pocieszający uśmiech Rose. Martwiła się, nawet się jej nie dziwiłem.
 Wszedłem do firmy czując jakby za moimi plecami oddychał sam diabeł, ale gdy się odwracałem nikogo za mną nie było. Tyko pustka, która towarzyszyła także mojemu sercu.
 Serce zabiło mi mocniej, kiedy okazało się, że jest awaria windy.
 Sekundy rozciągały się jak minuty, a minuty jak godziny.
 Skierowałem się na schody nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Już, gdy otworzyłem drzwi było słychać ciche, ale gniewne głosy.
 - Ile jeszcze będziemy tutaj czekać? Może jest na to zbyt głupi - mruknął jeden.
 - Jest całkiem bystry, nie martw się - uspokoił go drugi. - Z resztą mamy nadajnik.
 - Kurtkę zdjął kilka godzin temu, wciąż nie wiemy gdzie jest.
 - Och, przestań widzieć tylko negatywy - zaśmiał się. - Spójrz na tą zdzirę. Jest taka piękna, a jednak jest zdzirą.
- Nie masz prawa tak do niej mówić! - niemal wyrwałem drzwi głośno wchodząc do środka.
 - Widzisz? Wiedziałem, że przyjdzie - uśmiechnął się jeden z nich. Tak, to był ten gorszy. - Nie jest taki głupi.
 - Najwidoczniej jest, skoro w ogóle tu przyszedł.
 Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zobaczyłem ją. Związaną, zakrwawioną, wycieńczoną. Ale zauważyłem także coś innego, jej płomyk w oczach, gdy tylko się na mnie spojrzała. Ona wciąż wierzyła, wiedziałem i to właśnie to dało mi siłę.
 - Macie ją wypuścić - rozkazałem przez zaciśnięte zęby.
 - Bo co? Poobijasz nas tymi piąsteczkami? - zadrwił ze mnie. - Nie oddamy ci jej - powiedział - za darmo.
 - Nie dam wam pieniędzy - sprzeciwiłem się od razu.
 - Jeszcze się przekonamy - uśmiechnął się chytrze i pchnął mnie na ścianę przy której siedziała skulona Cassie. Zabolało.
 Brunetka wydała z siebie cichy pisk widząc mnie zwijającego się z bólu, a ja już po chwili odczułem siłę pchnięcia na swoim barku.
 - Spokojnie, nic mi nie będzie - uspokoiłem ją zanim łzy wydostały się z jej oczu. - Przepraszam, przepraszam cię za wszystko, za to, że spędziłem sen z twoich powiek, za całe zło, które ci wyrządziłem. Wynagrodzę ci to, obiecuje.
 Dziewczyna spojrzała na mnie przez swoje zaszklone oczy i powiedziała coś niezrozumiałego przez szmatę, którą miała zawiązane usta.
 Nim się obróciłem w moją stronę była wycelowana lufa pistoletu. Myślałem, że taka chwila będzie wyglądała inaczej. Wyobrażałem sobie, że całe życie stanie i przed oczami, a tymczasem było mi wszystko obojętne. Najważniejsze, że Cass była przy mnie, tyle mi wystarczało.
 Przytuliłem do siebie brunetkę na tyle mocno na ile pozwalało mi moje poszkodowane ramię.
 Byłem pewny, że już chciał strzelać i nawet nie poczułem kiedy moje serce zaczęło bić jak oszalałe zupełnie mijając się z rytmem serca Cassie.
 Usłyszeliśmy głośny trzask drzwi, a pomieszczenie wypełnił się dynamicznym stukotaniem obcasów.
 Spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem tylko dwa bezwładnie upadające na podłogę ciała. Nawet nie było głośnego dźwięku. Otarłem przerażony oczy, przyjrzałem się i nie mogłem uwierzyć w to co się działo.
 Ujrzałem Dakotę i z serca spadł mi kamień, ale dziewczyna obok mnie pisnęła przerażona, zaczęła się szamotać i jeszcze głośniej krzyczeć.
 - Dzięki Dakota, uratowałaś nas, będę miał u ciebie dług do końca ży... - powiedziałem spokojnie zamykając z ulgi oczy. I chyba to był mój błąd, bo gdy tylko je otworzyłem poczułem przy skroni coś zimnego.
 - Nie tak szybko, kochany - szepnęła mi pociągającym głosem do ucha, a po moim ciele przeszedł cholerny dreszcz.
 - Dakota, co ty... - zająknąłem się, a brunetka schowana w moich ramionach zaczęła jeszcze bardziej płakać.
 - Teraz jest moja chwila - powiedziała pewna siebie. - Myślałeś, że co? Będę twoją wieczną przyjaciółką? Dwójka dzieci, które trzeba wyżywić... Serio w to uwierzyłeś? - zaśmiała się.
 - Widziałem je.
 - Były podstawione - prychnęła. - Nie zauważyłeś mnie kiedy byłam w tobie bezgranicznie zakochana, ale z czasem przestało mnie to dołować. Znalazłam nowy cel, twoje pieniądze. Więc teraz albo pieniądze albo kulka Niall.
 - Nie dam ci pieniędzy -  powinienem przystać na jej propozycje, ale coś wciąż skłaniało mnie do brnięcia w nieznane narażając życie moje i Cass.
 - A więc żegnaj, Nia...
Jeden strzał i już było po wszystkim...

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 3 - Czyżby rozwiązanie zagadki?

 Te wszystkie wskazówki, próby domysłów, rozczarowania - to było dla mnie za dużo. Nawet wsparcie Rose okazało się mieć dla mnie znikome znaczenie. Nie rozumiałem nic, nie wiedziałem co mam robić i o czym myśleć. Za każdym razem, gdy próbowałem namierzyć miejsce uprowadzenia Cassie, włączał mi się tryb "co się dzieje". Zastanawiałem się wtedy czy Cass dobrze się czuje, czy dają jej jeść, czy coś jej zrobili i czy w ogóle żyje... Byłem coraz bliżej rozwiązania, ale tak naprawdę nie wiedziałem nic. 
 Nie wiedziałem dlaczego, ale pierwszym co do głowy mi przychodziło był telefon do Zayna. Wierzyłem, że on mi pomoże, choć w małym stopniu da mi zrozumieć tą okrutną zabawę. W końcu był sprytny, robił kiedyś podobne rzeczy...
 - Zayn - powiedziałem zanim ten zdążył odezwać się swoim służbowym tonem. - Potrzebuje pomocy, tu chodzi o życie Cass. 
 - Życie? W jakie gówno ty ją znowu wplątałeś?! - spytał oskarżycielskim tonem, ale również pełnym żalu. Martwił się o nią, tak jak ja. - Nie wystarczy ci to, że się w tobie zakochała? Musisz mieszać ją w swoje brudne sprawki? 
 - Wiem, to wszystko moja wina. Ja po prostu... - nagle odjęło mi mowę. Westchnąłem głośno. - Naprawdę potrzebuje twojej pomocy. Spotkajmy się.
 - Dobrze - mruknął. Byłem pewny, że przeglądał swój kalendarz sprawdzając czy nie ma dużo pracy. - Bądź w tej kafejce obok szpitala o szesnastej.
 Zgodziłem się i rozłączyłem. Spojrzałem w stronę Rose, która obgryzała paznokcie.
 - Pamiętasz Zayna? - spytałem idąc w stronę samochodu.
 - Nie mam z nim zbyt miłych wspomnień - mruknęła maszerując za mną krok w krok.
 - Jest lekarzem - poinformowałem ją. - Dobrym lekarzem.
 - Wow - jęknęła z podziwem. Otworzyła drzwi od auta i wsiadła do niego. Zrobiłem to samo tyle, że od strony kierowcy. - Nie pomyślałabym.
 - A wiesz, że to on poznał mnie z Cassie? - uśmiechnąłem się do niej słabo.
 - To nie możliwe - dziewczyna była szczerze zaskoczona. - Jak?
 Opowiedziałem jej całą historię. Moje pierwsze spotkanie z Cass, jaka byłam, gdy się mną opiekowała i kalectwo... Nie dało się tego pominąć. To co się stało stanowiło nieodłączną część mojego życia. I towarzyszyło mi na każdym kroku. Także teraz. Od tamtych wydarzeń nie da się uciec, trzeba to pojąć i z tym żyć.
 - Nie mogłeś chodzić? - uniosła pytająco brwi z wielką czułością i poniekąd żalem. Pewnie zastanawiała się jakim cudem taki ktoś jak ja może jeździć na wózku.
 - Tak - mruknąłem.
 - I to wszystko przez ten jeden wypadek?
 - Moje nogi ugrzęzły i czułem jakby co najmniej mi je wyrywali... - kontynuowałem - A mogło skończyć się jeszcze gorzej.
 - Nawet tak nie mów - rozkazała mi. - Jesteś tu, masz sprawne nogi...
 - Mogłem nawet umrzeć.
 - Skończ - powiedziała cicho.
 Kątem oka zauważyłem jak nieustannie się na mnie patrzy. Z początku to ignorowałem, ale z czasem zaczęło mnie to co raz bardziej interesować.
 - Czemu tak się na mnie patrzysz?
 - Mam ochotę cię pocałować. Ale wiem, że nie mogę.
 - Masz rację - powiedziałem - nie możesz.
 Dziewczyna spojrzała na mnie z żalem. Trochę tak jakbym właśnie zakazał kupienia jej ulubionych łakoci.
 - To byłoby złe i ja o tym wiem, ale wciąż chcę to zrobić - wyszeptała spoglądając na obrazy za oknem samochodu.
 Przyjrzałem jej się uważnie i zauważyłem jak ociera z policzka pojedynczą łzę.
 - Rosalie, ty płaczesz - zauważyłem. - Rose, kurwa, ty nie możesz przeze mnie płakać.
 - Kiedyś cię to nie obchodziło - mruknęła. - Z resztą nie powinieneś zaprzątać myśli tym dlaczego łzy płyną po mojej twarzy. Jestem silną i niezależną kobietą.
 - Nie jesteś silna, niezależna ani nie jesteś kobietą.
 Dziewczyna spojrzała się na mnie dziwnie, jej oczy były zaczerwienione, jakby płakała każdej nocy przez kilka lat. Roześmiałem się.
 - Jesteś jeszcze małą dziewczynką.
 - Nie było cię tyle czasu i jakoś sobie radziłam - mruknęła pod nosem. - Teraz pewnie też odejdziesz, albo ja to zrobię. Takie jest nasze przeznaczenie, Niall, mijamy się niezależnie czy tego chcemy czy nie - urwała. - Jak te drzewa. Świat byłby piękniejszy, gdyby były na nim same rośliny
 - Wtedy nie byłoby świata, my tworzymy świat.
***
 Mocno pchnąłem drzwi kawiarenki. Prześledziłem wzrokiem cały lokal aż napotkałem Zayna. Pociągnąłem za rękę Rose aż do stolika, przy którym siedział szatyn. Usiadłem obok niego.
 Lekarz zbadał nas wzrokiem, po czym wbił pytające spojrzenie w brunetkę.
 - Miło mi cię widzieć, Rosalie - uśmiechnął się do niej szelmowsko.
 - Bez wzajemności - powiedziała cicho.
 - Nie mamy czasu na wasze skakanie sobie do gardeł, Zayn... Właściwie to Cassie nie ma czasu. Musimy ją uratować, rozumiesz?! W każdej chwili może jej się coś stać.
 - Spokojnie - próbował załagodzić mój strach. - Powiedz co się stało.
 Znów musiałem przypomnieć sobie te wszystkie złe momenty. Powiedziałem mu o całym porwaniu, o listach, o spotkaniu Rose i plantacji marihuany.
 Jego mina nie wyrażała zaskoczenia, a raczej ubolewanie, że musiał po raz kolejny słyszeć o czymś tak okrutnym i nieludzkim.
 - To było do przewidzenia. Masz przy sobie te listy? - spytał zamyślony.
Wyjąłem z kieszeni kurtki kilka białych kartek i podałem Zaynowi. Mężczyzna przeczytał wszystkie z pięć razy i spojrzał na mnie.
 - Masz w swojej filmie jakieś piwnice? - spytał.
 - Tak - mruknąłem niewyraźnie.
 - Jedziemy tam - rozkazał. 

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 2 - Bliscy zapomniani

 - Ale nie bardziej od niej? - spojrzała na mnie spod swoich długich rzęs. 
 Nie odpowiedziałem jej na to pytanie, szepnąłem tylko krótkie: 
 - Jest całym moim światem. 
 Wyjąłem z kieszeni telefon i wszedłem w galerię przeglądając kolejno masę zdjęć. Zatrzymałem się na jednym, które nabardziej przykuło moją uwagę. Byliśmy na nim my, ja i Cassie, nie mogłem uwierzyć jacy byliśmy tam szczęśliwi.
 - To Cassie - pokazałem na fotografię. Jeździłem palcem po ekranie wyobrażając sobie, że gładzę ją po twarzy. Że jest przy mnie i... to wszystko było takie trudne, chciałem żeby to minęło. Chciałem ją zobaczyć, wiedzieć że jest przy mnie i, że jest bezpieczna. Ale ze mną nigdy nie była...
 - Jest piękna - przyznała Rose, a ja jej uwierzyłem. Nigdy nie była typem człowieka zawistnego i choć mnie kochała byłem pewny, że nie żywiła nienawiści do Cassie. Z resztą... kto mógłby nienawidzić kogoś takiego jak ona?
 - A to Nancy - wyjaśniłem wskazując kolejne zdjęcie w albumie. Była na nim cała upaprana czekoladą. Serce zapiekło mnie na to wspomnienie, gdyż czułem, że już nigdy nie będzie tak samo. Przecież nie powinienem w ogóle tak myśleć! Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie tak jak kończą się wszystkie opowieści. Nikt nie miał ucierpieć. Happy end, rozumiesz zeszycie?
 - Adoptowaliście córkę? - spytała zaskoczona spoglądając na Nancy.
 - Nie - zaśmiałem się - to jej młodsza siostra, ale kocham ją tak samo jak Cass.
 Między nami zapadła cisza.
 - Nie kochałeś mnie nigdy jak Cassie - powiedziała ściszonym głosem patrząc się na punkt daleko od siebie.
 Czy to dziwne, że gdy nad czymś głęboko się zastanawiała patrzała się na jakiś punkt nie mrużąc oczu?
 - Ona zrobiła ze mnie lepszego człowieka - spojrzałem się tam gdzie ona próbując znaleźć coś ciekawego, ale niestety nie udało mi się.
 - Mogłabym... - odwróciła twarz w moją stronę.
 - Ale nie chciałem - przerwałem jej. - Nie wiem dlaczego właśnie ona... Jest inna. Wiadomo nikt nie jest jednakowy, ale ona jest inna w taki piękny sposób. Nie umiem tego wytłumaczyć.
 - Po prostu ją kochasz.
 - Chyba tak i nie wybaczę sobie jeśli coś jej się stanie.
 Oboje usłyszeliśmy irytującą melodyjkę pochodzącą z mojego telefonu. Spojrzałem na ekran, na którym widniał napis "numer zastrzeżony".
 - To pewnie oni - powiedziałem na jednym tchu i pośpiesznie odebrałem telefon.
 - Pomyśl czasem o swoich bliskich zapomnianych - usłyszałem tylko zachrypnięty głos jednego z nich i połączenie zostało przerwane. Próbowałem zadzwonić jeszcze, raz, i drugi, i nawet trzeci, ale połączenie było przerywane.
 - Bliscy zapomniani? - moje myśli spytały głośno. - Nie mam pojęcia o kogo im chodzi - jęknąłem zdesperowany.
 - A twoi rodzice? Od zawsze miałeś z nimi konflikty. Długo się z nimi nie widziałeś... - wyjaśniła.
 - Kilka długich lat - zauważyłem. - Musimy do nich jechać - rozkazałem i ruszyłem w drogę.
 ***
 Dom moich rodziców był bardzo daleko. Jakieś czterysta kilometrów od mojego zamieszkania. Zastanawiałem się co mogli robić, gdy mnie nie było. Czy tęsknili, czy chociaż przez chwilę o mnie pomyśleli. Dla nich zawsze byłem nikim. Do wszystkiego musiałem dojść sam, choć nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Nikt nie chciał mi pomagać, wesprzeć w dążeniu do marzeń. Czy wszyscy zamożni ludzie są bez uczuć?
 Za szybą słońce już dawno zniknęło z nieba.
 Zauważyłem jak powieki Rose zamykają się pod wpływem snu. Roześmiałem się na ten widok, ale ta momentalnie szeroko otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
 - Może byśmy się gdzieś zatrzymali? Potrzebujemy snu - powiedziała cicho.
 - Im szybciej tam będziemy, tym lepiej - stwierdziłem nie odwracając wzroku od jezdni.
 - Proszę, musisz spać - powiedziała błagalnym tonem. - Zrób to dla mnie...
 - Dobrze - westchnąłem. - Ale od samego rana wyruszamy - mruknąłem, a dziewczyna tylko posłała mi uśmiech wdzięczności.
  Zjechałem w jakąś boczną drogę i stanąłem między drzewami, które właściwie były wszędzie.
  Nawet nie zauważyłem, gdy dziewczyna zamknęła oczy i usnęła. Patrzyłem się na nią długo... Przypominałem sobie wszystkie dobre chwilę z nią i te złe też.
 Dobrze pamiętałem ten dzień, w którym uciekła. Pokłóciliśmy się, puściły mi nerwy i wszystkie hamulce... Uderzyłem ją po raz kolejny. Po jej twarzy ciekły łzy i krew z rozciętej brwi. Nie wiem jak długo próbowała się ode mnie uwolnić i jak wiele wysiłku ją to kosztowało, ale wreszcie jej się to udało. Szukałem ją przez długi czas, ale nie mogłem odnaleźć. Zawsze była na wyciągnięcie ręki, ale mimo to wciąż daleko. Żałowałem tego co zrobiłem, zraniłem ją i chyba nawet nie miałem pojęcia jak bardzo. Gdy już wiedziałem, że jej nie odnajdę, załamałem się. Znienawidziłem wszystkie dziewczyny o brązowych włosach, bo za bardzo przypominały mi ją. To wszystko bolało i choć chciałem ją mieć przy sobie jej nie było, a miałem za to wszystkie inne materialne rzeczy, które chociaż były drogie nie miały żadnej wartości.
 - O czym myślisz? - usłyszałem jej cichutki, zaspany głos.
 - O niczym ważnym. Same głupoty - uśmiechnąłem się do niej lekko.
 - Dobrze, ale chodźmy już spać - ziewnęła.
 - Jak sobie życzysz.
 Ułożyłem się odpowiednio na siedzeniu, które wydawały się być stworzone do spania w aucie. Zasnąłem myśląc co dzieje się z Cass.
***
 - Wstawaj! Jest już późno - obudziła mnie Rose promieniejąc na twarzy.
 Przynajmniej ona zbytnio nie przejmowała się tym, że Cassie jest przetrzymywana przez seryjnych morderców...
 - Jesteś taka uśmiechnięta... Mogę wiedzieć dlaczego? - spytałem.
 - Bo jestem z tobą.
 Uśmiechnąłem się tylko pod nosem i znowu ruszyliśmy w drogę. Już nie zostało tak wiele kilometrów, a jazdę umilał głos Rosalie, która opowiadała o swoim życiu, gdy mnie nie było. To aż nie do wiary, że nikogo nie miała, gdy ode mnie odeszła. Ale w sumie... oprócz Cassie ja też nikogo nie miałem.
  W końcu w oddali zobaczyłem mój dom rodzinny. Wyglądał dokładnie tak, jak pamiętałem go, gdy byłem jeszcze małym chłopcem. Ten budynek nigdy się nie zmieniał.
 Niepewnie wyszedłem z samochodu, podszedłem do drzwi od strony pasażera i otworzyłem drzwi Rose.
 - Ja tu zostanę - pisnęła.
 - Proszę, chodź ze mną.
 Dziewczyna przystała na moją prośbę. Wyszła z samochodu, a ja chwyciłem ją za rękę. Razem skierowaliśmy się w stronę domu i stanęliśmy przed dużymi drzwiami. Zadzwoniłem dzwonkiem, ale przede mną nie stanął ani mój ojciec, ani matka.
 - To ty Niall - powiedziała słabym głosem starsza pani.
 - Dzień dobry pani Wilson - uśmiechnąłem się nieznacznie.
 - Jak ty wyrosłeś - zachwycała się. - Co cię tu sprowadza? - spytała uśmiechając się. - Gdzie moja gościnność! Wejdźcie.
 - Właściwie to my tylko na chwilę - powiedziałem cicho, choć nie miałem ochoty odmawiać staruszce.
 Pani Wilson była moją drugą matką. Opiekowała się mną, praktycznie wychowała jak własne dziecko. Oprócz tego była najbardziej zaufaną osobą i największa przyjaciółką mojej rodziny.
 - Są rodzice?
 Uśmiech na twarzy kobiety zniknął, a pojawił się tylko smutek i żal.
 - Złotko, twoi rodzice nie żyją od dwóch lat. Zginęli w wypadku samochodowym.
 Myślałem, że śnie. Wyobrażałem sobie, że jestem w jakimś strasznym koszmarze, z którego się obudzę. Wszystko co dla mnie ważne powoli odchodziło. Chowało się gdzieś za mgłą i drwiło z mojego nieszczęścia.
 - To nie możliwe - wydukałem.
 Wciąż miałem wrażenie, jakbym miał zemdleć.
 - Też chciałabym w to wierzyć, dziecko - jej smętne oczy spojrzały na mnie najczulej na świecie.
 - Jestem najgorszym synem.
 - Nie obwiniaj siebie, Niall. Oni też nigdy nie byli idealnymi rodzicami - wyjaśniła. - Jeśli chcesz ich przeprosić to idź na ich grób.
 - Nawet nie wiem, gdzie są pochowani - mruknąłem rozżalony.
 - Pamiętasz taki wielki dąb obok grobu pana Wilsona? - przytaknąłem. - Tam są twoi rodzice.
 - Dziękuje - posłałem jej słaby uśmiech.
 - Nie ma za co, Niall. Odwiedź mnie kiedyś.
 - Oczywiście, do zobaczenia - pożegnałem się i razem z Rose ruszyliśmy do samochodu.
 Wsiedliśmy i odjechaliśmy z pośpiechem.
 - Przykro mi z powodu rodziców - szepnęła.
 - Już dobrze - mruknąłem i ścisnąłem jej dłoń.
 - Gdzie jedziemy?
 - Na cmentarz - wyjaśniłem krótko.
***
  - To tu! - zawołałem Rose, gdy zobaczyłem na nagrobku duży napis "Horan". - Wciąż zastanawiam się dlaczego wszystko czego się dotykam odchodzi. Nie chciałem żeby to się z nimi stało...
 - Wiem - objęła mnie. - Nic nie mogłeś na to poradzić, Niall.
 - Mogłem być przy nich, chociaż tyle.
 - Przecież nie wiedziałeś... - powiedziała, ale w połowie przerwała i spojrzała na grób. - Tam jest jakaś kartka - zauważyła.
 - Faktycznie - potwierdziłem i sięgnąłem po białą kartkę tkwiącą pod zniczem.

"Teraz wiesz, że twoich rodziców nie ma już z nami? Zły synalek był zbyt przejęty pracą żeby przyjechać do rodziców? Teraz masz to na co zasłużyłeś:))) 
Pamiętaj, lepiej bliżej niż dalej. Na razie jesteś daleko w polu, a Cassie tak baaaaardzo tęskni. Śpiesz się, niewiele czasu zostało."
____________________________________________
Rozdział nie został do końca sprawdzony. Jak wrażenia? Przypuszczacie gdzie mogą ukrywać Cassie i jak długo potrwa jej poszukiwanie? x 

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 1 - Była miłość

 Byłem zmuszony odszukać znaczenie słowa "blisko". Czy blisko było, gdzieś w tym mieście? W sumie to najbliższy punkt, który bym przewidział to ich dom. To ogromna willa za miastem... Tylko czy to nie byłby zbyt oczywiste? A może chcieli żeby właśnie takie było? Musiałem się tego jak najprędzej dowiedzieć. 
 Nie myśląc już ani o leżącej we krwi Dakocie ani poszkodowanych dziewczynach pobiegłem do samochodu. Z piskiem opon odjechałem z posesji firmy i udałem się w stronę końca miasta.
 Im byłem dalej tym bogatsze budynki mijałem. Z daleka dostrzegłem wielki, murowany dom, wokół którego rozprzestrzeniał się piękny, zielony ogród niczym z bajki.
 To był on... Ich willa. Jak to możliwe, że tak piękny dom mógł należeć do tak złych ludzi? Chociaż, jakby spojrzeć na to z innej strony... Mój dom też był piękny, a do tego duży i bogaty, a jego właściciel? Najgorszy potwór. Trzeba było pogodzić się z prawdą.
 Niepewnie nacisnąłem na klamkę od furtki, ku mojemu zdziwieniu było otwarte. Wolnym krokiem udałem się do drzwi ogromnego budynku i zadzwoniłem dzwonkiem. Nie musiałem zbyt długo czekać, gdy drzwi uchyliły się, a przede mną stanęła roześmiana brunetka. Jednak, gdy mnie ujrzała jej nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
 Bardzo dobrze ją znałem... Mogłem rzec, że zbyt bardzo.
 Gula utknęła mi w gardle i żadne słowo nie chciało się przez nią wydostać.
 Spojrzałem na dziewczynę, która wydawała się być przerażona moim widokiem i znów, gdy chciałem się odezwać coś wewnątrz mnie próbowało stamtąd wiać.
 Co to miało znaczyć?! Przecież ta dziewczyna nie mogła po raz kolejny być dla mnie kimś ważnym.
 Cisza między nami trwała tak długo, że dziewczyna sama zdołała się odezwać.
 - Jak mnie tu znalazłeś? - spytała otępiona, wgapiając się w przestrzeń za mną.
 - Nie chciałem cię szukać, naprawdę - wyjaśniłem próbując ją uspokoić. Widziałem po jej twarzy jak to wszystko było dla niej trudne, dla mnie nie było to o wiele łatwiejsze.
 Dziewczyna spuściła wzrok. Wiedziałem, że miała ochotę się rozpłakać... przeze mnie. Przenigdy nie chciałem być powodem do jej płaczu, ale tak zazwyczaj było. Najczęściej wtedy, gdy brałem jakieś prochy, popijałem to alkoholem i biłem ją do nieprzytomności. Jednak w tamtym momencie wiedziałem, po prostu byłem pewny, że jestem już innym człowiekiem. Zmieniłem się.
 - Jasne! I ja mam ci w to uwierzyć? - jej głos mówił o tym, że zanosiła się płaczem. Wtedy... gdy na mnie spojrzała i zobaczyłem łzy płynące po jej policzkach, moje serce nie wytrzymało. Uczucie wewnątrz mnie było jakbym dostał śmiertelny zastrzyk, prosto w najczulszy punkt w moim ciele.
 - Nie musisz - powiedziałem cicho, prawie niesłyszalnie. - Przyjechałem do znajomych, ale chyba tu nie mieszkają - szepnąłem i postawiłem kilka kroków aby już odchodzić.
 - Zaczekaj! - krzyknęła za mną, na co gwałtownie się odwróciłem.
 Jej głos był dla mnie wybawieniem, gdy tak bardzo brakowało mi Cass.
 - Twoja godność? - spytała spokojnie.
 - Przestań, Rose. Nie rób sobie żartów, nie jest mi do śmiechu - powiedziałem ponuro.
 Może i wyglądałem na silnego, ale tak naprawdę miałem już tego wszystkiego dość. Nie miałem ochoty się uśmiechać, a tym bardziej śmiać.
 - Pytam się poważnie. Jak się nazywasz?
 - Niall Horan - westchnąłem ciężko, a dziewczyna zniknęła za drzwiami aby potem się pojawić z listem w ręku.
 - Znajomi dali mi to i powiedzieli, że mam dać to jakiemuś blondynowi, który na pewno się tu zjawi - powiedziała przekazując mi kopertę. - Jest podpisane "dla Llain Naroh".
 - To moje imię i nazwisko pisane od tyłu - zauważyłem słusznie.
 Prędko wyjąłem z koperty białą kartkę papieru i dokładnie jej się przyjrzałem zagłębiając się w tekst. Gdy doczytałem ostatnie słowa nogi się pode mną ugięły i musiałem oprzeć się o ścianę budynku inaczej mógłbym się wywrócić.
 - Co się dzieje? Cały pobladłeś - spostrzegła Rose smutnym wzrokiem. To aż niemożliwe, że znów się o mnie martwiła, przecież minęło tyle czasu.
 Nie odpowiadałem jej tylko tępo wgapiałem się w kartkę analizując kolejne literki, jedna po drugiej, aż zaczęły mnie boleć oczy.
 - O co chodzi? Co tam jest? - pisnęła przerażona.
 - "Jak widać jesteś przewidywalny. To było takie oczywiste, że pojedziesz szukać swojej ukochanej do naszej willi. Oj, słabiutko, Horan. Pewnie nie zastałeś tam nas, a jedynie swoją byłą miłość Rosalie... - wydukałem i spojrzałem w oczy dziewczyny, które wyrażały strach. - Kto by pomyślał, że ona mimu tylu krzywd, które jej wyrządziłeś nadal będzie cię kochać i to tak żarliwie. No cóż, ona chyba nie wie, że w piwnicy jej domu jest plantacja marihuany. Policja zjawi tam się dokładnie o piątej. Radzę wam uciekać." - przeczytałem i dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę z naszego zagrożenia.
 Spojrzałem na zegarek. Zostało tylko pięć minut, a wskazówki zegara wciąż się przemieszczały. Tik, tak, tik tak, tik tak...
 - Musimy wiać, zaraz tu będzie policja - pociągnąłem ją za rękę do samochodu.
 Prędko odjechałem, ryjąc przy tym solidnie ziemię z podjazdu i swoje opony. Nie zwolniłem do puki nie byłem całkowicie pewny, że nikt nas nie nakryje.
 Znaleźliśmy się na drodze miedzy jednym lasem, a drugim. Dokoła ani żywej duszy, tylko tykające serca moje i Rose.
 - O co w tym wszystkim chodzi? - spytała ze łzami w oczach, wciąż próbując być silną. Ale nie oszukujmy się - nigdy nią nie była.
 - Oni porwali Cassie, chcieli pieniędzy, wszystkiego co miałem... - próbowałem wyjaśnić łamiącym się wciąż głosem.
 Dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, że wszystkim co tylko miałem była właśnie ona. Moja Cassie.
 - Ukryli ją gdzieś i próbują się zemścić. Ty byłaś następna. Jesteś tylko częścią ich planu. Chcą powyciągać wszystkie brudy z mojej przeszłości, zniszczyć wszystko co kocham.
 Brunetka spojrzała na mnie ze swoimi pięknymi zaszklonymi oczami, które miały w sobie tyle emocji, że jednym spojrzeniem mogłyby zabić... ale przecież nie mnie, ja już nie żyłem. Umarłem, gdy tylko Cass zniknęła z moich oczu. Wtedy straciłem wszystko, łącznie z niezniszczalnością cyborga i nadzieją. Zyskałem za to coś o wiele gorszego nienawiść i chęć zabicia ludzi, którzy to zrobili.
 - Mimo upływu tylu lat i mimu tylu złych rzeczy, które mi zrobiłeś ja wciąż... Wciąż cię kocham - wyszeptała. Swoją zimną, delikatną dłonią ujęła mój policzek i spojrzała mi w oczy. Tak jak kiedyś to robiła, gdy mocną ją zraniłem, a ona wciąż mnie kochała. To ciepło, nikt nie miał go więcej niż ona.
 - Jeszcze dziwniejsze jest to, że mimo tylu lat i tego, że uciekłaś ode mnie ja ciebie też.
________________________________________________
Hejka:) długo mnie tu nie było w sumie... Ale przychodzę żeby pobić swój rekord w najkrótszym rozdziale. I chyba... udało mi się.
 Czy to koniec historii Niassie? Czy teraz Rosalie zajmie jej miejsce?
 Już piszę rozdziały na nowego bloga, oczekujcie go:)
 Edit. Do bohaterów została dodana Rosalie. 

sobota, 31 października 2015

Prolog CZĘŚCI DRUGIEJ

 Myślałem, że już nic gorszego nie może mi się przytrafić. Przecież już dosyć wycierpiałem przez moje kalectwo. Miałem nadzieje, że w końcu będę szczęśliwy mając przy swoim boku Cassie i Nancy... Jednak ktoś musiał zniszczyć moje wyobrażenia.
 Czy naprawdę byłem aż tak złym człowiekiem? Wiedziałem, że do najlepszych nie należałem i, że pewnie nigdy nie będę, ale czy ja naprawdę nie zasłużyłem na odrobinę szczęścia?
 To wszystko przez pieniądze. Tak, to one są  temu winne. Chciałem tylko realizować swoje marzenia, być samodzielnym, ale musiałem skądś wziąć pieniądze. Zapożyczyłem się więc u dwóch szemranych typów. Czy żałuje? Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w ogóle nie zakładałbym firmy. Nasuwa się jednak pytanie - czy wtedy spotkałbym Cassie? Czy byłbym tak szczęśliwy, choćby przez chwilkę? To pytania, na które nigdy nie poznam odpowiedzi.
  Przełknąłem ślinę. Liczyło się to co działo się obecnie. Wydawało mi się, że tylko pogorszyłem sytuację. Nie chciałem jej stracić, chciałem po prostu żyć normalnie.
 - Prostytucja? - spytałem ledwo słyszalnie.
 - Pękasz? - zaśmiał się pod nosem. - Twoja dziunia jest za delikatna na takie rzeczy? - mruknął i potarł jej policzek. Szloch dziewczyny powiększył się.
 - Już wam mówiłem, to nie jest moja dziunia - szedłem w zaparte. Ryzykowałem tym życie Cassie jak i swoje, mogłem po prostu dać im te pieniądze i zostać z niczym. Dach nad głową, wszystkie pieniądze, firma to wszystko miało przepaść? Nie mogłem do tego dopuścić.
 - Chris, pakuj ją do samochodu. Przed nami świetna zabawa - zaśmiał się.
 Nie rozumiałem wówczas co miało znaczyć dla niego "świetna zabawa".
 Spojrzałem przez okno, stało tam dokładnie takie samo auto jak w moim śnie... Jakim śnie?! Koszmarze!
 Spojrzałem przelotnie na dziewczynę. Wyrywała się z objęć dobrze zbudowanego mężczyzny. Próbowała krzyczeć, gryźć i kopać swojego oprawcę, ale niestety ten pozostał nieugięty zakrywając jej twarz kawałkiem materiału. 
 Dziewczyna wbiła we mnie swój rozżalony wzrok. Nie był wściekły, nawet nie próbowała być na mnie zła... I to chyba mnie najbardziej zabolało. 
 Krople przezroczystej cieczy lały się po jej policzkach strumieniami, tworząc na jej twarzy maskę z łez.
 Drzwi trzasnęły za ich plecami, gdy wychodzili. Siłą wpakowali dziewczynę, która mimo ich wielkiej siły nie poddawała się i wciąż próbowała im się wyrwać. Czułem jednak, że w swoim umyśle już dawno się poddała. Zawiodła się  na mnie. Nie masz pojęcia, zeszycie, jak bardzo siebie w tamtym momencie nienawidziłem. Dawałem obietnice, które myślałem, że dotrzymam, jednak myliłem się.
 Zobaczyłem tylko ostatnie zapłakane spojrzenie Cass, a moje serce umarło. Rozerwało się na miliardy drobnych kawałeczków, już wtedy wiedziałem, że nie złoże go w jedną całość.
 Samochód odjechał z piskiem opon, zupełnie tak jak w moim koszmarze. Straciłem ją, przepadła. I to przez kogo? Przez największego bydlaka pod słońcem, chuja, niedotrzymującego słowa dupka... Tak, to ja. Byłem jeszcze gorszy od tych ludzi. Jak mogłem nie ratować osoby, którą kochałem? Czy dobry człowiek tak robi? Czy pozwala ludziom na cierpienie dla pieniędzy. Niall Horan - potwór - jedynie tak mogłem siebie w tamtym momencie nazwać.
 Nie wiedziałem wtedy w jak okrutną grę zamierzają się bawić. To nie była zwykła gra, w której cierpią ludzie. To było coś znacznie gorszego, nawet nie wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie.
 ***
 Musiałem w końcu się otrząsnąć. Nie trwało to długo, gdyż szybko zdałem sobie sprawę, że narażam czyjeś życie. Oni nie żartowali i nie będą żartowali również wtedy, gdy powiedzą, że ją zabiją. Tak po prostu... Wystarczy, że któryś z nich wyda komendę "zastrzelić", a tej osoby już nie będzie.
 Z bezradności nie miałem co ze sobą zrobić. Nie miałem pojęcia, gdzie mogli się udać, a tym bardziej szukać ich wskazówek, o ile takie były...
 Szybkim krokiem poszedłem do kuchni, gdzie zawsze na kuchennym blacie trzymałem kluczyki do mojego ulubionego auta. Niestety nie znalazłem ich, a jedynie wymiętą i podartą z rogów kartkę.

"Więc jednak postanowiłeś szukać swojej dziuni? Och, jakie to romantyczne! Mężczyzna ratujący miłość swojego życia. Chyba zaraz się porzygam! Pewnie bolisz się teraz, że ją zabije? W sumie... masz rację, od początku miałem taki zamiar. Sekundy lecą, twoje serce pewnie teraz bije jak oszalałe... Chciałbyś mnie zabić? Nie tak szybko, Horan. Pewnie już teraz jestem, gdzieś daleko, a może nie? A tak właściwie - co tam słychać u twojej przyjaciółki Dakoty? 
 PS. Ten samochód chyba nie będzie Ci już potrzebny? Pozwól, że go pożyczę bez możliwości oddania." 

 Skurwiel pojechał do mojej firmy. Byłem pewny, że wiele kobiet w tym budynku bardzo ucierpiało. Szczerze mówiąc nie byłem nawet pewny czy któraś z nich przeżyła. W głowie miałem miliony znaków zapytania, które kotłowały się dodając mi coraz więcej furii do zabicia tych ludzi. Tak, mogłem to zrobić, choćby tak jak stałem.
 Dopiero po chwili poczułem czyjąś obecność przy sobie. Ktoś obejmował mnie w pasie cicho łkając. Przez chwilę zupełnie zapomniałem o jej istnieniu.
 - Boje się - pisnęła cichutko.
 - Nie masz czego - skłamałem niepewnie. Och, po co to powiedziałem? Przecież to nic dziwnego, że Nancy się bała. Ja się bałem, a co dopiero taka dziecina.
 - Muszę załatwić coś ważnego. Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli zostawię cię u Josha? - spytałem patrząc w jej duże, zaszklone oczy, które pobłyskiwały przy każdym spojrzeniu.
 - Ale ja chcę jechać z tobą - powiedziała stanowczo, ale wciąż piskliwym głosem.
 - Nie możesz, Nancy - powiedziałem ponuro. - Proszę, zrób to dla mnie i zostań dzisiaj u państwa Tood - powiedziałem błagalnie, na co dziewczynka wybałuszyła smutno wargi, ale przytaknęła.
 - Dobrze - mruknęła cicho.
 Jak najszybciej się dało zaprowadziłem Nancy do sąsiadów. Gdy już miałem odchodzić od drzwi domu zatrzymał mnie jej czujny wzrok. Poczułem się winny. To wszystko w końcu było przeze mnie. Nie chciałem, aby ta śliczna dziewczynka została bez nikogo bliskiego. Musiałem, po prostu musiałem przechwycić Cassie. Miałem złe przeczucia.
 - To nie potrwa długo - powiedziałem kucając przy małej brunetce i zakładając kosmyk jej niesfornych, kręconych włosów za ucho.
 - Obiecujesz?
 - Niczego nie mogę ci niczego obiecać, mała, ale postaram się aby było jak najlepiej.
 Sam już nie wiedziałem w co mam wierzyć. Nie mogłem obiecać niczego, czego nie byłem pewny. Już raz tak zrobiłem i moje słowa prysły razem z porwaniem Cass.
 ***
 Wydawało mi się, że podczas drogi do budynku mojej firmy złamałem wszystkie przepisy drogowe. W sumie to nie liczyło się dla mnie nic oprócz tej ich cholernej gry, której przecież mógłbym uniknąć, ale nie chciałem...
 Postawiłem auto przed wielkim wieżowcem i z impetem trzasnąłem drzwiami nie fatygując się aby je zamknąć.
 W okolicy było dziwnie cicho. Nie zauważyłem żadnego auta w okolicy, więc już to rodziło we mnie obawy.
 Z prędkością światła znalazłem się przed drzwiami wielkiego biurowca, które z oporem otworzyły się przede mną. W holu pustki, jak wtedy, gdy byłem tam po moim wypadku. Ani żywej duszy.
 Windą zajechałem do sali, w której normalnie powinny przebywać moje podwładne. I były tam, ale na ich widok zrobiło mi się tylko gorzej...
 Serce podeszło mi do gardła, a oczy jakby powiększyły się tysiąc razy.
 Spojrzałem na nie po raz kolejny nie wierząc własnym oczom. Przecież oni nie mogli tego zrobić! Nie mogli być aż tak okrutni!
 Widok tych wszystkich pięknych dziewczyn leżących na zimnej podłodze całkiem mnie przeraził. Przyjrzałem im się bardziej, ale bałem się podejść. Wydawało mi się, że były nieprzytomne, jakby otumanione jakimś gazem, ale wciąż żywe. Wciąż jednak nie miałem na tylko odwagi aby do nich podejść i to sprawdzić.
 Pieprzony cykor - usłyszałem głos głęboko w swoim mózgu. Tak, byłem cykorem.
 Szybko zapomniałem o nieprzytomnych dziewczynach i pobiegłem sprawdzić co z Dakotą. To przecież o niej wspomniał mi jeden z porywaczy Cass.
 Stanąłem przed drzwiami jej skromnego biura i po raz tysięczny tego dnia moje serce się zatrzymało.
 - Dakota, co oni ci zrobili?! - podbiegłem do niej szybko.
 Dziewczyna wyglądała strasznie. Całą twarz miała we krwi, która sączyła się z jej rozciętej brwi. Oparta była na białej ścianie, która od płynącej krwi zabarwiła się na ciemny odcień czerwonego.
 - Boże, co się stało? - spytałem chwytając jej twarz w dłonie i dotykając miejsca, skąd lała się czerwona.
 - Nie dotykaj! - wrzasnęła. - To boli - syknęła.
 - Zabije tych skurwysynów - warknąłem pod nosem dalej oglądając jej rany.
 Brunetka wyglądała na przerażoną, jakby wciąż czegoś się bała. Trochę jakby... mnie?
 - Proszę, nie dotykaj - pisnęła zanosząc się płaczem. - Oni, oni... zostawili ci list - podała mi białą kartkę. - Grozili mi i, i... Boję się, Niall - rozpłakała się w zagłębiając twarz na mojej szyi.
 Spojrzałem na treść papieru. Ich wiadomość była niejasna.
 Goń nas, Horan! Być może  jesteśmy bliżej niż ci się wydaje...
 Twój Daniel.
 Co to do cholery miało znaczyć?!
______________________________________________
 Dzisiaj obchodzę urodziny. Może dostałabym od was prezent w postaci komentarzy? Bardzo proszę:)
 ~~~~~
Oficjalnie ogłaszam, że w ankiecie na następny blog wygrał Zayn z Perrie w szalonej komedii! Możecie się cieszyć... lub nie :D

sobota, 10 października 2015

Rozdział 13 - Cud

 Po ciężkim dniu postanowiłem położyć się spać. To naprawdę był jeden z najcięższych dni w moim życiu. Nie wiem jakim cudem Cassie zdołała przekonać mnie do rehabilitacji, ale zrobiła to. Było trudno, nie powiem, że nie, ale czułem się jakbym właśnie zaczynał drugie, lepsze życie. 
 Kładłem się na łóżku z wielkim problem, gdyż wszystkie moje mięśnie (nawet te, o których wcześniej nie miałem pojęcia) były obolałe. 
 Przysnąłem na chwilę, ale wciąż w głowie siedziały mi słowa Cassie. "Wydaje mi się, że go kocham" - aż brzęczało mi w uszach. Przecież ona pewnie nawet nic nie wiedziała o miłości była młoda, głupia, piękna, słodka, cudowna i... Ugh! Przecież nie można zakochać się w największym dupku na świecie! Nie wiedziała co robiła.
 Nie mogłem tego tak zostawić. Postanowiłem wytłumaczyć jej, że tak naprawdę mnie nie kocha oboje się nie kochaliśmy... Och, kogo ja okłamuję!
 To miały być szybkie ruchy, miałem wskoczyć na wózek i pojechać do jej sypialni. Miało tak być, gdyby nie to, że nie mogłem wstać. Moje mięśnie były jak tępe głazy niereagujące na żadne polecenia.
 Mus to mus.
 - Nie mogę zasnąć - usłyszałem przed sobą cichutki piskliwy głosik. Otwarłem oczy, a moje serce stanęło, bo bałem się... Kurwa, bałem się tego co mogło nastąpić, ale również tak bardzo tego chciałem. Byłem rozdarty wewnętrznie. - Mogę się do ciebie położyć? - spytała.
 - Jasne, wskakuj - powiedziałem drżącym głosem i odchyliłem rąbek kołdry.
 Dziewczyna radośnie zaklaskała w dłonie i chwilę potem pojawiła się obok mnie w łóżku.  Poczułem jej ciepły oddech na swoim karku i tą miłą obecność.
 Przytuliłem ją do siebie jak najmocniej, a ona, ku mojemu zdziwieniu, położyła głowę na mojej klatce piersiowej wsłuchując się w bicie mojego serce, które kołatało na każdy jej ruch.
 - Tak właściwie to kim jesteśmy? - odchyliła głowę i spojrzała z żalem w moje oczy. Bezradność, tkwiła w nich bezradność, ale mimo to jej spojrzenie było takie kochające. Jakby chciała oznajmić mi coś bardzo ważnego samym wzrokiem. - My. Niassie - uśmiechnąłem się pod nosem na imię, które zapamiętała mimo to, że było takie głupie jak jego twórca.
 - Jesteś dla mnie bardzo ważna - zapewniłem ją - ale nie potrafię nawet tego nazwać. Jestem ubogi w uczucia i ich nazywanie - mruknąłem pod nosem. Dziewczyna westchnęła sennie.
 - Rozumiem.
 Między nami zapadła cisza. Ani trochę nie była ona irytująca i głucha, gdyż Cassie spoczywała u mego boku, na moim nagim torsie. Jednak musiałem przerwać ten błogi dla mnie jak i zapewne dla niej czas. Nie mogłem milczeć tak długo, gdy pewne sprawy nie były wyjaśnione.
 - Przypadkiem słyszałem dzisiaj twoją rozmowę z Dakotą - wyszeptałem. Dziewczyna podniosła się, spojrzała na mnie krótko i niepewnie znów położyła się na mojej klatce piersiowej.
 - To musiało być żałosne - mruknęła ponuro.
 - Nie, Cass, wcale nie było żałosne - odparłem szybko. - Tylko...
 - Tylko co? Głupie? Nieprzemyślane?
 - Tylko, że ja przestraszyłem się, wiesz? - spojrzałem na dziewczynę, która już nawet na mnie nie patrzała. Miała zamknięte powieki, a jej włosy zakrywały całą jej twarz. Odgarnąłem więc pasmo jej włosów i odgarnąłem za ucho. Była taka śliczna.
 - Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że taki ktoś jak ty, mógłby zakochać się w takim kimś jak ja. Przecież jesteś księżniczką, na jedno twoje skinienie palcem mogłabyś mieć każdego. A ja? Jestem kaleką. Naprawdę nie wiesz co robisz, Cassie - mruknąłem pod nosem. - Jesteś dla mnie kimś ważnym, kimś bardzo ważnym, Cass - powiedziałem.
 Spojrzałem na dziewczynę, nie odzywała się.
 - Śpisz?
 Nie uzyskałem odpowiedzi.
 - A więc dobranoc, księżniczko - uśmiechnąłem się pod nosem i pocałowałem ją w czoło.
 Popadłem w sieci snu. To z pewnością była moja najlepsza przespana noc w życiu.


  Obudziłem się lekko zaspany. Przetarłem oczy i spojrzałem na śpiącą Cass. Wyglądała uroczo, aż żal było mi ją zostawiać.
 Wstałem i rozciągnąłem się. Poszedłem do kuchni w celu przygotowania śniadania co chwilę przy tym ziewając. Czułem, że było coś nie tak. Wyraźnie zauważałem zmiany, ale mimo to ignorowałem wszystkie moje obawy i przeczucia.
 W końcu nie wytrzymałem, moja podświadomość wygrała ze mną. Musiałem iść zobaczyć co z Cassie. W pośpiechu udałem się do sypialni.
 Była tam, spała cicho pochrapując. Mogłem odetchnąć z ulgą jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju.
 - Cassie - szturchnąłem dziewczynę w ramię. Mruknęła coś pod nosem, ale nie otworzyła powiek. - Cass, leniu śmierdzący! - zepchnąłem ją z łóżka na co dziewczyna głośno wrzasnęła. Jęknęła boleśnie. Zebrała w sobie siły aby podnieść się i usiąść na łóżku. Potargała swoją bujną czuprynę, spojrzała w lewo, spojrzała w prawo aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na mnie.
 - O mój Boże! - krzyknęła na cały głos. Serce podeszło mi do gardła, a moje płuca momentalnie jakby przestały pobierać powietrze.
 Dziewczyna patrzała się na mnie z przerażeniem. Jej źrenice gwałtownie powiększyły się, a oddech przyspieszył, jakby zobaczyła ducha. Uniosła dłoń, którą chwilowo zasłoniła sobie usta aby potem unieść ją w moją stronę.
 - Masz n-nogi! - pisnęła.
 - Wow, odkryłaś Amerykę, Kolumbie - mruknąłem ironicznie. - Przecież mi ich nie ucięli.
 - Ty n-nic nie r-rozumiesz - jąkała się. - Stoisz na własnych nogach - cudem wydusiła z siebie.
 Spojrzałem na nią z rozbawieniem. Po czym zbadałem swoje nogi, nie wierzyłem własnym oczom.
 - Ja mam nogi! Ja. Mam. Nogi! Mogę chodzić! - wykrzyczałem na cały dom ze łzami w oczach. - Mogę chodzić, rozumiesz, Cass? - podniosłem ze szczęścia zdezorientowaną brunetkę, na co cichutko pisnęła. Ob kręciłem ją kilka razy i w końcu postawiłem na ziemi.
 - Musisz koniecznie zadzwonić do Zayna.
 - Zrobię to - uśmiechnąłem się i jeszcze raz spojrzałem na swoje nogi, które aż rwały się do chodzenia.
 Och. jak długo czekałem na ten moment. Wątpiłem, ale inni ludzie tego nie zrobili. Wierzyli, że jeszcze kiedyś odzyskam sprawność w nogach, i co? Stało się. Byłem zdrowy. Wiedziałem już dlaczego od samego rana było mi dziwnie. Po prostu nawet nie zauważyłem tego, że mogę chodzić.
 Chwyciłem za telefon i wybrałem numer Malika. Odebrał po pierwszym sygnale.
 - Doktor Zayn Malik... - odezwał się służbowym tonem.
 - Zayn - powiedziałem prędko.
 - Ach, to ty - mruknął pod nosem. - Co się stało, że dzwonisz? Coś z Cass?! - spytał poddenerwowany.
 - Nie, z Cassie wszystko w porządku - uśmiechnąłem się do dziewczyny. - Chodzi o coś innego...
 - No to mów prędko, bo staję się niecierpliwy - westchnął.
 - Odzyskałem sprawność w nogach! - wydarłem się do słuchawki i cicho zaśmiałem się pod nosem.
 - Tak? - jego ton głosu był spokojny, w ogóle nie wydawał się zaskoczony.
 - Jak to? Nie jesteś zdziwiony? Nie wierzysz w żaden cud?
 - Nie - odparł krótko. - Od początku wiedziałem.
 - To dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
 - Próbowałem - powiedział - ale za każdym razem zbywałeś mnie, albo nie dałeś mi dokończyć. Nawet nie spojrzałeś na wyniki swoich badań! Przypomnij sobie wszystkie nasze rozmowy - polecił mi - za każdym razem nie dawałeś mi dojść do słowa, gdy tylko chciałem powiedzieć, że będziesz chodził.
 W pamięci odtworzyłem te wszystkie momenty. Miał rację.
 - Faktycznie - przyznałem. - Związku z tym chciałem ci powiedzieć, że jesteś najlepszym lekarzem na świecie.
 - Słyszałem to kilka razy - zaśmiał się. - A teraz kilka rad - powiedział surowo przerywając śmiech - nie przemęczaj się zbytnio, nie tańcz, nie skacz, ani nie narażaj swoich nóg na urazy. Możesz zacząć stopniowo uprawiać sporty, najlepiej zacznij od Nordic Walking, skończ na piłce nożnej. Dziękuje, to tyle moich rad i zastrzeżeń.
 - Zayn?
 - Tak?
 - Dzięki - uśmiechnąłem się pod nosem.
 - Nie ma za co stary, w razie czego, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
 ______________________________________________________
A więc stało się to na co tak długo czekaliście. Niall może chodzić. :) Myślicie, że teraz jego życie będzie idealne? A może ktoś nieproszony wtargnie z butami w jego życie? Dowiecie się czytając następny rozdział, który pojawi się w sobotę. :)
Przypominam o głosowaniu na głównego bohatera, następnego opowiadania x