Nie myśląc już ani o leżącej we krwi Dakocie ani poszkodowanych dziewczynach pobiegłem do samochodu. Z piskiem opon odjechałem z posesji firmy i udałem się w stronę końca miasta.
Im byłem dalej tym bogatsze budynki mijałem. Z daleka dostrzegłem wielki, murowany dom, wokół którego rozprzestrzeniał się piękny, zielony ogród niczym z bajki.
To był on... Ich willa. Jak to możliwe, że tak piękny dom mógł należeć do tak złych ludzi? Chociaż, jakby spojrzeć na to z innej strony... Mój dom też był piękny, a do tego duży i bogaty, a jego właściciel? Najgorszy potwór. Trzeba było pogodzić się z prawdą.
Niepewnie nacisnąłem na klamkę od furtki, ku mojemu zdziwieniu było otwarte. Wolnym krokiem udałem się do drzwi ogromnego budynku i zadzwoniłem dzwonkiem. Nie musiałem zbyt długo czekać, gdy drzwi uchyliły się, a przede mną stanęła roześmiana brunetka. Jednak, gdy mnie ujrzała jej nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
Bardzo dobrze ją znałem... Mogłem rzec, że zbyt bardzo.
Gula utknęła mi w gardle i żadne słowo nie chciało się przez nią wydostać.
Spojrzałem na dziewczynę, która wydawała się być przerażona moim widokiem i znów, gdy chciałem się odezwać coś wewnątrz mnie próbowało stamtąd wiać.
Co to miało znaczyć?! Przecież ta dziewczyna nie mogła po raz kolejny być dla mnie kimś ważnym.
Cisza między nami trwała tak długo, że dziewczyna sama zdołała się odezwać.
- Jak mnie tu znalazłeś? - spytała otępiona, wgapiając się w przestrzeń za mną.
- Nie chciałem cię szukać, naprawdę - wyjaśniłem próbując ją uspokoić. Widziałem po jej twarzy jak to wszystko było dla niej trudne, dla mnie nie było to o wiele łatwiejsze.
Dziewczyna spuściła wzrok. Wiedziałem, że miała ochotę się rozpłakać... przeze mnie. Przenigdy nie chciałem być powodem do jej płaczu, ale tak zazwyczaj było. Najczęściej wtedy, gdy brałem jakieś prochy, popijałem to alkoholem i biłem ją do nieprzytomności. Jednak w tamtym momencie wiedziałem, po prostu byłem pewny, że jestem już innym człowiekiem. Zmieniłem się.
- Jasne! I ja mam ci w to uwierzyć? - jej głos mówił o tym, że zanosiła się płaczem. Wtedy... gdy na mnie spojrzała i zobaczyłem łzy płynące po jej policzkach, moje serce nie wytrzymało. Uczucie wewnątrz mnie było jakbym dostał śmiertelny zastrzyk, prosto w najczulszy punkt w moim ciele.
- Nie musisz - powiedziałem cicho, prawie niesłyszalnie. - Przyjechałem do znajomych, ale chyba tu nie mieszkają - szepnąłem i postawiłem kilka kroków aby już odchodzić.
- Zaczekaj! - krzyknęła za mną, na co gwałtownie się odwróciłem.
Jej głos był dla mnie wybawieniem, gdy tak bardzo brakowało mi Cass.
- Twoja godność? - spytała spokojnie.
- Przestań, Rose. Nie rób sobie żartów, nie jest mi do śmiechu - powiedziałem ponuro.
Może i wyglądałem na silnego, ale tak naprawdę miałem już tego wszystkiego dość. Nie miałem ochoty się uśmiechać, a tym bardziej śmiać.
- Pytam się poważnie. Jak się nazywasz?
- Niall Horan - westchnąłem ciężko, a dziewczyna zniknęła za drzwiami aby potem się pojawić z listem w ręku.
- Znajomi dali mi to i powiedzieli, że mam dać to jakiemuś blondynowi, który na pewno się tu zjawi - powiedziała przekazując mi kopertę. - Jest podpisane "dla Llain Naroh".
- To moje imię i nazwisko pisane od tyłu - zauważyłem słusznie.
Prędko wyjąłem z koperty białą kartkę papieru i dokładnie jej się przyjrzałem zagłębiając się w tekst. Gdy doczytałem ostatnie słowa nogi się pode mną ugięły i musiałem oprzeć się o ścianę budynku inaczej mógłbym się wywrócić.
- Co się dzieje? Cały pobladłeś - spostrzegła Rose smutnym wzrokiem. To aż niemożliwe, że znów się o mnie martwiła, przecież minęło tyle czasu.
Nie odpowiadałem jej tylko tępo wgapiałem się w kartkę analizując kolejne literki, jedna po drugiej, aż zaczęły mnie boleć oczy.
- O co chodzi? Co tam jest? - pisnęła przerażona.
- "Jak widać jesteś przewidywalny. To było takie oczywiste, że pojedziesz szukać swojej ukochanej do naszej willi. Oj, słabiutko, Horan. Pewnie nie zastałeś tam nas, a jedynie swoją byłą miłość Rosalie... - wydukałem i spojrzałem w oczy dziewczyny, które wyrażały strach. - Kto by pomyślał, że ona mimu tylu krzywd, które jej wyrządziłeś nadal będzie cię kochać i to tak żarliwie. No cóż, ona chyba nie wie, że w piwnicy jej domu jest plantacja marihuany. Policja zjawi tam się dokładnie o piątej. Radzę wam uciekać." - przeczytałem i dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę z naszego zagrożenia.
Spojrzałem na zegarek. Zostało tylko pięć minut, a wskazówki zegara wciąż się przemieszczały. Tik, tak, tik tak, tik tak...
- Musimy wiać, zaraz tu będzie policja - pociągnąłem ją za rękę do samochodu.
Prędko odjechałem, ryjąc przy tym solidnie ziemię z podjazdu i swoje opony. Nie zwolniłem do puki nie byłem całkowicie pewny, że nikt nas nie nakryje.
Znaleźliśmy się na drodze miedzy jednym lasem, a drugim. Dokoła ani żywej duszy, tylko tykające serca moje i Rose.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytała ze łzami w oczach, wciąż próbując być silną. Ale nie oszukujmy się - nigdy nią nie była.
- Oni porwali Cassie, chcieli pieniędzy, wszystkiego co miałem... - próbowałem wyjaśnić łamiącym się wciąż głosem.
Dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, że wszystkim co tylko miałem była właśnie ona. Moja Cassie.
- Ukryli ją gdzieś i próbują się zemścić. Ty byłaś następna. Jesteś tylko częścią ich planu. Chcą powyciągać wszystkie brudy z mojej przeszłości, zniszczyć wszystko co kocham.
Brunetka spojrzała na mnie ze swoimi pięknymi zaszklonymi oczami, które miały w sobie tyle emocji, że jednym spojrzeniem mogłyby zabić... ale przecież nie mnie, ja już nie żyłem. Umarłem, gdy tylko Cass zniknęła z moich oczu. Wtedy straciłem wszystko, łącznie z niezniszczalnością cyborga i nadzieją. Zyskałem za to coś o wiele gorszego nienawiść i chęć zabicia ludzi, którzy to zrobili.
- Mimo upływu tylu lat i mimu tylu złych rzeczy, które mi zrobiłeś ja wciąż... Wciąż cię kocham - wyszeptała. Swoją zimną, delikatną dłonią ujęła mój policzek i spojrzała mi w oczy. Tak jak kiedyś to robiła, gdy mocną ją zraniłem, a ona wciąż mnie kochała. To ciepło, nikt nie miał go więcej niż ona.
- Jeszcze dziwniejsze jest to, że mimo tylu lat i tego, że uciekłaś ode mnie ja ciebie też.
________________________________________________
Hejka:) długo mnie tu nie było w sumie... Ale przychodzę żeby pobić swój rekord w najkrótszym rozdziale. I chyba... udało mi się.
Czy to koniec historii Niassie? Czy teraz Rosalie zajmie jej miejsce?
Już piszę rozdziały na nowego bloga, oczekujcie go:)
Edit. Do bohaterów została dodana Rosalie.
Im byłem dalej tym bogatsze budynki mijałem. Z daleka dostrzegłem wielki, murowany dom, wokół którego rozprzestrzeniał się piękny, zielony ogród niczym z bajki.
To był on... Ich willa. Jak to możliwe, że tak piękny dom mógł należeć do tak złych ludzi? Chociaż, jakby spojrzeć na to z innej strony... Mój dom też był piękny, a do tego duży i bogaty, a jego właściciel? Najgorszy potwór. Trzeba było pogodzić się z prawdą.
Niepewnie nacisnąłem na klamkę od furtki, ku mojemu zdziwieniu było otwarte. Wolnym krokiem udałem się do drzwi ogromnego budynku i zadzwoniłem dzwonkiem. Nie musiałem zbyt długo czekać, gdy drzwi uchyliły się, a przede mną stanęła roześmiana brunetka. Jednak, gdy mnie ujrzała jej nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
Bardzo dobrze ją znałem... Mogłem rzec, że zbyt bardzo.
Gula utknęła mi w gardle i żadne słowo nie chciało się przez nią wydostać.
Spojrzałem na dziewczynę, która wydawała się być przerażona moim widokiem i znów, gdy chciałem się odezwać coś wewnątrz mnie próbowało stamtąd wiać.
Co to miało znaczyć?! Przecież ta dziewczyna nie mogła po raz kolejny być dla mnie kimś ważnym.
Cisza między nami trwała tak długo, że dziewczyna sama zdołała się odezwać.
- Jak mnie tu znalazłeś? - spytała otępiona, wgapiając się w przestrzeń za mną.
- Nie chciałem cię szukać, naprawdę - wyjaśniłem próbując ją uspokoić. Widziałem po jej twarzy jak to wszystko było dla niej trudne, dla mnie nie było to o wiele łatwiejsze.
Dziewczyna spuściła wzrok. Wiedziałem, że miała ochotę się rozpłakać... przeze mnie. Przenigdy nie chciałem być powodem do jej płaczu, ale tak zazwyczaj było. Najczęściej wtedy, gdy brałem jakieś prochy, popijałem to alkoholem i biłem ją do nieprzytomności. Jednak w tamtym momencie wiedziałem, po prostu byłem pewny, że jestem już innym człowiekiem. Zmieniłem się.
- Jasne! I ja mam ci w to uwierzyć? - jej głos mówił o tym, że zanosiła się płaczem. Wtedy... gdy na mnie spojrzała i zobaczyłem łzy płynące po jej policzkach, moje serce nie wytrzymało. Uczucie wewnątrz mnie było jakbym dostał śmiertelny zastrzyk, prosto w najczulszy punkt w moim ciele.
- Nie musisz - powiedziałem cicho, prawie niesłyszalnie. - Przyjechałem do znajomych, ale chyba tu nie mieszkają - szepnąłem i postawiłem kilka kroków aby już odchodzić.
- Zaczekaj! - krzyknęła za mną, na co gwałtownie się odwróciłem.
Jej głos był dla mnie wybawieniem, gdy tak bardzo brakowało mi Cass.
- Twoja godność? - spytała spokojnie.
- Przestań, Rose. Nie rób sobie żartów, nie jest mi do śmiechu - powiedziałem ponuro.
Może i wyglądałem na silnego, ale tak naprawdę miałem już tego wszystkiego dość. Nie miałem ochoty się uśmiechać, a tym bardziej śmiać.
- Pytam się poważnie. Jak się nazywasz?
- Niall Horan - westchnąłem ciężko, a dziewczyna zniknęła za drzwiami aby potem się pojawić z listem w ręku.
- Znajomi dali mi to i powiedzieli, że mam dać to jakiemuś blondynowi, który na pewno się tu zjawi - powiedziała przekazując mi kopertę. - Jest podpisane "dla Llain Naroh".
- To moje imię i nazwisko pisane od tyłu - zauważyłem słusznie.
Prędko wyjąłem z koperty białą kartkę papieru i dokładnie jej się przyjrzałem zagłębiając się w tekst. Gdy doczytałem ostatnie słowa nogi się pode mną ugięły i musiałem oprzeć się o ścianę budynku inaczej mógłbym się wywrócić.
- Co się dzieje? Cały pobladłeś - spostrzegła Rose smutnym wzrokiem. To aż niemożliwe, że znów się o mnie martwiła, przecież minęło tyle czasu.
Nie odpowiadałem jej tylko tępo wgapiałem się w kartkę analizując kolejne literki, jedna po drugiej, aż zaczęły mnie boleć oczy.
- O co chodzi? Co tam jest? - pisnęła przerażona.
- "Jak widać jesteś przewidywalny. To było takie oczywiste, że pojedziesz szukać swojej ukochanej do naszej willi. Oj, słabiutko, Horan. Pewnie nie zastałeś tam nas, a jedynie swoją byłą miłość Rosalie... - wydukałem i spojrzałem w oczy dziewczyny, które wyrażały strach. - Kto by pomyślał, że ona mimu tylu krzywd, które jej wyrządziłeś nadal będzie cię kochać i to tak żarliwie. No cóż, ona chyba nie wie, że w piwnicy jej domu jest plantacja marihuany. Policja zjawi tam się dokładnie o piątej. Radzę wam uciekać." - przeczytałem i dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę z naszego zagrożenia.
Spojrzałem na zegarek. Zostało tylko pięć minut, a wskazówki zegara wciąż się przemieszczały. Tik, tak, tik tak, tik tak...
- Musimy wiać, zaraz tu będzie policja - pociągnąłem ją za rękę do samochodu.
Prędko odjechałem, ryjąc przy tym solidnie ziemię z podjazdu i swoje opony. Nie zwolniłem do puki nie byłem całkowicie pewny, że nikt nas nie nakryje.
Znaleźliśmy się na drodze miedzy jednym lasem, a drugim. Dokoła ani żywej duszy, tylko tykające serca moje i Rose.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytała ze łzami w oczach, wciąż próbując być silną. Ale nie oszukujmy się - nigdy nią nie była.
- Oni porwali Cassie, chcieli pieniędzy, wszystkiego co miałem... - próbowałem wyjaśnić łamiącym się wciąż głosem.
Dopiero w tamtym momencie zrozumiałem, że wszystkim co tylko miałem była właśnie ona. Moja Cassie.
- Ukryli ją gdzieś i próbują się zemścić. Ty byłaś następna. Jesteś tylko częścią ich planu. Chcą powyciągać wszystkie brudy z mojej przeszłości, zniszczyć wszystko co kocham.
Brunetka spojrzała na mnie ze swoimi pięknymi zaszklonymi oczami, które miały w sobie tyle emocji, że jednym spojrzeniem mogłyby zabić... ale przecież nie mnie, ja już nie żyłem. Umarłem, gdy tylko Cass zniknęła z moich oczu. Wtedy straciłem wszystko, łącznie z niezniszczalnością cyborga i nadzieją. Zyskałem za to coś o wiele gorszego nienawiść i chęć zabicia ludzi, którzy to zrobili.
- Mimo upływu tylu lat i mimu tylu złych rzeczy, które mi zrobiłeś ja wciąż... Wciąż cię kocham - wyszeptała. Swoją zimną, delikatną dłonią ujęła mój policzek i spojrzała mi w oczy. Tak jak kiedyś to robiła, gdy mocną ją zraniłem, a ona wciąż mnie kochała. To ciepło, nikt nie miał go więcej niż ona.
- Jeszcze dziwniejsze jest to, że mimo tylu lat i tego, że uciekłaś ode mnie ja ciebie też.
________________________________________________
Hejka:) długo mnie tu nie było w sumie... Ale przychodzę żeby pobić swój rekord w najkrótszym rozdziale. I chyba... udało mi się.
Czy to koniec historii Niassie? Czy teraz Rosalie zajmie jej miejsce?
Już piszę rozdziały na nowego bloga, oczekujcie go:)
Edit. Do bohaterów została dodana Rosalie.
O rany, o rany, o rany.
OdpowiedzUsuńTo jest boskie, niesamowite, niezwykłe, wspaniałe, cudowne...
Nie chcę, żeby Rose zastąpiła Cassie (nadrobiłam rozdziały, yay), ale z drugiej strony już ją lubię i kocha Niallerka no i jak Cass coś się stanie to.. nie, jej nie może nic się stać! :-(
A ci ludzie... ledwo umknęli policji, a to dopiero początek, co będzie dalej?
Omfg, jeszcze to wyznanie na koniec rozdziału *-*
Bardzo dobrze piszesz, poprawiłaś się bardzo od pierwszych rozdziałów pomimo tego, że tamte też były świetne. Oby tak dalej!
Całuję i czekam na next,
x.
itisnotourloveaiff.blogspot.com <-- zapraszam:-)
NO, no, no. Nie, nie, nie.
OdpowiedzUsuńRose błagam Cię przestań, wszystko zniszczyłaś. On miał szukać Cass a nie teraz się z tobą miziać w aucie XD
*
Jeju, jak ty bosko piszesz *.*
Czekam na next xx