Myślałem, że już nic gorszego nie może mi się przytrafić. Przecież już dosyć wycierpiałem przez moje kalectwo. Miałem nadzieje, że w końcu będę szczęśliwy mając przy swoim boku Cassie i Nancy... Jednak ktoś musiał zniszczyć moje wyobrażenia.
Czy naprawdę byłem aż tak złym człowiekiem? Wiedziałem, że do najlepszych nie należałem i, że pewnie nigdy nie będę, ale czy ja naprawdę nie zasłużyłem na odrobinę szczęścia?
To wszystko przez pieniądze. Tak, to one są temu winne. Chciałem tylko realizować swoje marzenia, być samodzielnym, ale musiałem skądś wziąć pieniądze. Zapożyczyłem się więc u dwóch szemranych typów. Czy żałuje? Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w ogóle nie zakładałbym firmy. Nasuwa się jednak pytanie - czy wtedy spotkałbym Cassie? Czy byłbym tak szczęśliwy, choćby przez chwilkę? To pytania, na które nigdy nie poznam odpowiedzi.
Przełknąłem ślinę. Liczyło się to co działo się obecnie. Wydawało mi się, że tylko pogorszyłem sytuację. Nie chciałem jej stracić, chciałem po prostu żyć normalnie.
- Prostytucja? - spytałem ledwo słyszalnie.
- Pękasz? - zaśmiał się pod nosem. - Twoja dziunia jest za delikatna na takie rzeczy? - mruknął i potarł jej policzek. Szloch dziewczyny powiększył się.
- Już wam mówiłem, to nie jest moja dziunia - szedłem w zaparte. Ryzykowałem tym życie Cassie jak i swoje, mogłem po prostu dać im te pieniądze i zostać z niczym. Dach nad głową, wszystkie pieniądze, firma to wszystko miało przepaść? Nie mogłem do tego dopuścić.
- Chris, pakuj ją do samochodu. Przed nami świetna zabawa - zaśmiał się.
Nie rozumiałem wówczas co miało znaczyć dla niego "świetna zabawa".
Spojrzałem przez okno, stało tam dokładnie takie samo auto jak w moim śnie... Jakim śnie?! Koszmarze!
Spojrzałem przelotnie na dziewczynę. Wyrywała się z objęć dobrze zbudowanego mężczyzny. Próbowała krzyczeć, gryźć i kopać swojego oprawcę, ale niestety ten pozostał nieugięty zakrywając jej twarz kawałkiem materiału.
Dziewczyna wbiła we mnie swój rozżalony wzrok. Nie był wściekły, nawet nie próbowała być na mnie zła... I to chyba mnie najbardziej zabolało.
Krople przezroczystej cieczy lały się po jej policzkach strumieniami, tworząc na jej twarzy maskę z łez.
Drzwi trzasnęły za ich plecami, gdy wychodzili. Siłą wpakowali dziewczynę, która mimo ich wielkiej siły nie poddawała się i wciąż próbowała im się wyrwać. Czułem jednak, że w swoim umyśle już dawno się poddała. Zawiodła się na mnie. Nie masz pojęcia, zeszycie, jak bardzo siebie w tamtym momencie nienawidziłem. Dawałem obietnice, które myślałem, że dotrzymam, jednak myliłem się.
Zobaczyłem tylko ostatnie zapłakane spojrzenie Cass, a moje serce umarło. Rozerwało się na miliardy drobnych kawałeczków, już wtedy wiedziałem, że nie złoże go w jedną całość.
Samochód odjechał z piskiem opon, zupełnie tak jak w moim koszmarze. Straciłem ją, przepadła. I to przez kogo? Przez największego bydlaka pod słońcem, chuja, niedotrzymującego słowa dupka... Tak, to ja. Byłem jeszcze gorszy od tych ludzi. Jak mogłem nie ratować osoby, którą kochałem? Czy dobry człowiek tak robi? Czy pozwala ludziom na cierpienie dla pieniędzy. Niall Horan - potwór - jedynie tak mogłem siebie w tamtym momencie nazwać.
Nie wiedziałem wtedy w jak okrutną grę zamierzają się bawić. To nie była zwykła gra, w której cierpią ludzie. To było coś znacznie gorszego, nawet nie wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie.
***
Musiałem w końcu się otrząsnąć. Nie trwało to długo, gdyż szybko zdałem sobie sprawę, że narażam czyjeś życie. Oni nie żartowali i nie będą żartowali również wtedy, gdy powiedzą, że ją zabiją. Tak po prostu... Wystarczy, że któryś z nich wyda komendę "zastrzelić", a tej osoby już nie będzie.
Z bezradności nie miałem co ze sobą zrobić. Nie miałem pojęcia, gdzie mogli się udać, a tym bardziej szukać ich wskazówek, o ile takie były...
Szybkim krokiem poszedłem do kuchni, gdzie zawsze na kuchennym blacie trzymałem kluczyki do mojego ulubionego auta. Niestety nie znalazłem ich, a jedynie wymiętą i podartą z rogów kartkę.
"Więc jednak postanowiłeś szukać swojej dziuni? Och, jakie to romantyczne! Mężczyzna ratujący miłość swojego życia. Chyba zaraz się porzygam! Pewnie bolisz się teraz, że ją zabije? W sumie... masz rację, od początku miałem taki zamiar. Sekundy lecą, twoje serce pewnie teraz bije jak oszalałe... Chciałbyś mnie zabić? Nie tak szybko, Horan. Pewnie już teraz jestem, gdzieś daleko, a może nie? A tak właściwie - co tam słychać u twojej przyjaciółki Dakoty?
Drzwi trzasnęły za ich plecami, gdy wychodzili. Siłą wpakowali dziewczynę, która mimo ich wielkiej siły nie poddawała się i wciąż próbowała im się wyrwać. Czułem jednak, że w swoim umyśle już dawno się poddała. Zawiodła się na mnie. Nie masz pojęcia, zeszycie, jak bardzo siebie w tamtym momencie nienawidziłem. Dawałem obietnice, które myślałem, że dotrzymam, jednak myliłem się.
Zobaczyłem tylko ostatnie zapłakane spojrzenie Cass, a moje serce umarło. Rozerwało się na miliardy drobnych kawałeczków, już wtedy wiedziałem, że nie złoże go w jedną całość.
Samochód odjechał z piskiem opon, zupełnie tak jak w moim koszmarze. Straciłem ją, przepadła. I to przez kogo? Przez największego bydlaka pod słońcem, chuja, niedotrzymującego słowa dupka... Tak, to ja. Byłem jeszcze gorszy od tych ludzi. Jak mogłem nie ratować osoby, którą kochałem? Czy dobry człowiek tak robi? Czy pozwala ludziom na cierpienie dla pieniędzy. Niall Horan - potwór - jedynie tak mogłem siebie w tamtym momencie nazwać.
Nie wiedziałem wtedy w jak okrutną grę zamierzają się bawić. To nie była zwykła gra, w której cierpią ludzie. To było coś znacznie gorszego, nawet nie wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie.
***
Musiałem w końcu się otrząsnąć. Nie trwało to długo, gdyż szybko zdałem sobie sprawę, że narażam czyjeś życie. Oni nie żartowali i nie będą żartowali również wtedy, gdy powiedzą, że ją zabiją. Tak po prostu... Wystarczy, że któryś z nich wyda komendę "zastrzelić", a tej osoby już nie będzie.
Z bezradności nie miałem co ze sobą zrobić. Nie miałem pojęcia, gdzie mogli się udać, a tym bardziej szukać ich wskazówek, o ile takie były...
Szybkim krokiem poszedłem do kuchni, gdzie zawsze na kuchennym blacie trzymałem kluczyki do mojego ulubionego auta. Niestety nie znalazłem ich, a jedynie wymiętą i podartą z rogów kartkę.
"Więc jednak postanowiłeś szukać swojej dziuni? Och, jakie to romantyczne! Mężczyzna ratujący miłość swojego życia. Chyba zaraz się porzygam! Pewnie bolisz się teraz, że ją zabije? W sumie... masz rację, od początku miałem taki zamiar. Sekundy lecą, twoje serce pewnie teraz bije jak oszalałe... Chciałbyś mnie zabić? Nie tak szybko, Horan. Pewnie już teraz jestem, gdzieś daleko, a może nie? A tak właściwie - co tam słychać u twojej przyjaciółki Dakoty?
PS. Ten samochód chyba nie będzie Ci już potrzebny? Pozwól, że go pożyczę bez możliwości oddania."
Skurwiel pojechał do mojej firmy. Byłem pewny, że wiele kobiet w tym budynku bardzo ucierpiało. Szczerze mówiąc nie byłem nawet pewny czy któraś z nich przeżyła. W głowie miałem miliony znaków zapytania, które kotłowały się dodając mi coraz więcej furii do zabicia tych ludzi. Tak, mogłem to zrobić, choćby tak jak stałem.
Dopiero po chwili poczułem czyjąś obecność przy sobie. Ktoś obejmował mnie w pasie cicho łkając. Przez chwilę zupełnie zapomniałem o jej istnieniu.
- Boje się - pisnęła cichutko.
- Nie masz czego - skłamałem niepewnie. Och, po co to powiedziałem? Przecież to nic dziwnego, że Nancy się bała. Ja się bałem, a co dopiero taka dziecina.
- Muszę załatwić coś ważnego. Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli zostawię cię u Josha? - spytałem patrząc w jej duże, zaszklone oczy, które pobłyskiwały przy każdym spojrzeniu.
- Ale ja chcę jechać z tobą - powiedziała stanowczo, ale wciąż piskliwym głosem.
- Nie możesz, Nancy - powiedziałem ponuro. - Proszę, zrób to dla mnie i zostań dzisiaj u państwa Tood - powiedziałem błagalnie, na co dziewczynka wybałuszyła smutno wargi, ale przytaknęła.
- Dobrze - mruknęła cicho.
Jak najszybciej się dało zaprowadziłem Nancy do sąsiadów. Gdy już miałem odchodzić od drzwi domu zatrzymał mnie jej czujny wzrok. Poczułem się winny. To wszystko w końcu było przeze mnie. Nie chciałem, aby ta śliczna dziewczynka została bez nikogo bliskiego. Musiałem, po prostu musiałem przechwycić Cassie. Miałem złe przeczucia.
- To nie potrwa długo - powiedziałem kucając przy małej brunetce i zakładając kosmyk jej niesfornych, kręconych włosów za ucho.
- Obiecujesz?
- Niczego nie mogę ci niczego obiecać, mała, ale postaram się aby było jak najlepiej.
Sam już nie wiedziałem w co mam wierzyć. Nie mogłem obiecać niczego, czego nie byłem pewny. Już raz tak zrobiłem i moje słowa prysły razem z porwaniem Cass.
***
Wydawało mi się, że podczas drogi do budynku mojej firmy złamałem wszystkie przepisy drogowe. W sumie to nie liczyło się dla mnie nic oprócz tej ich cholernej gry, której przecież mógłbym uniknąć, ale nie chciałem...
Postawiłem auto przed wielkim wieżowcem i z impetem trzasnąłem drzwiami nie fatygując się aby je zamknąć.
W okolicy było dziwnie cicho. Nie zauważyłem żadnego auta w okolicy, więc już to rodziło we mnie obawy.
Z prędkością światła znalazłem się przed drzwiami wielkiego biurowca, które z oporem otworzyły się przede mną. W holu pustki, jak wtedy, gdy byłem tam po moim wypadku. Ani żywej duszy.
Windą zajechałem do sali, w której normalnie powinny przebywać moje podwładne. I były tam, ale na ich widok zrobiło mi się tylko gorzej...
Serce podeszło mi do gardła, a oczy jakby powiększyły się tysiąc razy.
Spojrzałem na nie po raz kolejny nie wierząc własnym oczom. Przecież oni nie mogli tego zrobić! Nie mogli być aż tak okrutni!
Widok tych wszystkich pięknych dziewczyn leżących na zimnej podłodze całkiem mnie przeraził. Przyjrzałem im się bardziej, ale bałem się podejść. Wydawało mi się, że były nieprzytomne, jakby otumanione jakimś gazem, ale wciąż żywe. Wciąż jednak nie miałem na tylko odwagi aby do nich podejść i to sprawdzić.
Pieprzony cykor - usłyszałem głos głęboko w swoim mózgu. Tak, byłem cykorem.
Szybko zapomniałem o nieprzytomnych dziewczynach i pobiegłem sprawdzić co z Dakotą. To przecież o niej wspomniał mi jeden z porywaczy Cass.
Stanąłem przed drzwiami jej skromnego biura i po raz tysięczny tego dnia moje serce się zatrzymało.
- Dakota, co oni ci zrobili?! - podbiegłem do niej szybko.
Dziewczyna wyglądała strasznie. Całą twarz miała we krwi, która sączyła się z jej rozciętej brwi. Oparta była na białej ścianie, która od płynącej krwi zabarwiła się na ciemny odcień czerwonego.
- Boże, co się stało? - spytałem chwytając jej twarz w dłonie i dotykając miejsca, skąd lała się czerwona.
- Nie dotykaj! - wrzasnęła. - To boli - syknęła.
- Zabije tych skurwysynów - warknąłem pod nosem dalej oglądając jej rany.
Brunetka wyglądała na przerażoną, jakby wciąż czegoś się bała. Trochę jakby... mnie?
- Proszę, nie dotykaj - pisnęła zanosząc się płaczem. - Oni, oni... zostawili ci list - podała mi białą kartkę. - Grozili mi i, i... Boję się, Niall - rozpłakała się w zagłębiając twarz na mojej szyi.
Spojrzałem na treść papieru. Ich wiadomość była niejasna.
Skurwiel pojechał do mojej firmy. Byłem pewny, że wiele kobiet w tym budynku bardzo ucierpiało. Szczerze mówiąc nie byłem nawet pewny czy któraś z nich przeżyła. W głowie miałem miliony znaków zapytania, które kotłowały się dodając mi coraz więcej furii do zabicia tych ludzi. Tak, mogłem to zrobić, choćby tak jak stałem.
Dopiero po chwili poczułem czyjąś obecność przy sobie. Ktoś obejmował mnie w pasie cicho łkając. Przez chwilę zupełnie zapomniałem o jej istnieniu.
- Boje się - pisnęła cichutko.
- Nie masz czego - skłamałem niepewnie. Och, po co to powiedziałem? Przecież to nic dziwnego, że Nancy się bała. Ja się bałem, a co dopiero taka dziecina.
- Muszę załatwić coś ważnego. Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli zostawię cię u Josha? - spytałem patrząc w jej duże, zaszklone oczy, które pobłyskiwały przy każdym spojrzeniu.
- Ale ja chcę jechać z tobą - powiedziała stanowczo, ale wciąż piskliwym głosem.
- Nie możesz, Nancy - powiedziałem ponuro. - Proszę, zrób to dla mnie i zostań dzisiaj u państwa Tood - powiedziałem błagalnie, na co dziewczynka wybałuszyła smutno wargi, ale przytaknęła.
- Dobrze - mruknęła cicho.
Jak najszybciej się dało zaprowadziłem Nancy do sąsiadów. Gdy już miałem odchodzić od drzwi domu zatrzymał mnie jej czujny wzrok. Poczułem się winny. To wszystko w końcu było przeze mnie. Nie chciałem, aby ta śliczna dziewczynka została bez nikogo bliskiego. Musiałem, po prostu musiałem przechwycić Cassie. Miałem złe przeczucia.
- To nie potrwa długo - powiedziałem kucając przy małej brunetce i zakładając kosmyk jej niesfornych, kręconych włosów za ucho.
- Obiecujesz?
- Niczego nie mogę ci niczego obiecać, mała, ale postaram się aby było jak najlepiej.
Sam już nie wiedziałem w co mam wierzyć. Nie mogłem obiecać niczego, czego nie byłem pewny. Już raz tak zrobiłem i moje słowa prysły razem z porwaniem Cass.
***
Wydawało mi się, że podczas drogi do budynku mojej firmy złamałem wszystkie przepisy drogowe. W sumie to nie liczyło się dla mnie nic oprócz tej ich cholernej gry, której przecież mógłbym uniknąć, ale nie chciałem...
Postawiłem auto przed wielkim wieżowcem i z impetem trzasnąłem drzwiami nie fatygując się aby je zamknąć.
W okolicy było dziwnie cicho. Nie zauważyłem żadnego auta w okolicy, więc już to rodziło we mnie obawy.
Z prędkością światła znalazłem się przed drzwiami wielkiego biurowca, które z oporem otworzyły się przede mną. W holu pustki, jak wtedy, gdy byłem tam po moim wypadku. Ani żywej duszy.
Windą zajechałem do sali, w której normalnie powinny przebywać moje podwładne. I były tam, ale na ich widok zrobiło mi się tylko gorzej...
Serce podeszło mi do gardła, a oczy jakby powiększyły się tysiąc razy.
Spojrzałem na nie po raz kolejny nie wierząc własnym oczom. Przecież oni nie mogli tego zrobić! Nie mogli być aż tak okrutni!
Widok tych wszystkich pięknych dziewczyn leżących na zimnej podłodze całkiem mnie przeraził. Przyjrzałem im się bardziej, ale bałem się podejść. Wydawało mi się, że były nieprzytomne, jakby otumanione jakimś gazem, ale wciąż żywe. Wciąż jednak nie miałem na tylko odwagi aby do nich podejść i to sprawdzić.
Pieprzony cykor - usłyszałem głos głęboko w swoim mózgu. Tak, byłem cykorem.
Szybko zapomniałem o nieprzytomnych dziewczynach i pobiegłem sprawdzić co z Dakotą. To przecież o niej wspomniał mi jeden z porywaczy Cass.
Stanąłem przed drzwiami jej skromnego biura i po raz tysięczny tego dnia moje serce się zatrzymało.
- Dakota, co oni ci zrobili?! - podbiegłem do niej szybko.
Dziewczyna wyglądała strasznie. Całą twarz miała we krwi, która sączyła się z jej rozciętej brwi. Oparta była na białej ścianie, która od płynącej krwi zabarwiła się na ciemny odcień czerwonego.
- Boże, co się stało? - spytałem chwytając jej twarz w dłonie i dotykając miejsca, skąd lała się czerwona.
- Nie dotykaj! - wrzasnęła. - To boli - syknęła.
- Zabije tych skurwysynów - warknąłem pod nosem dalej oglądając jej rany.
Brunetka wyglądała na przerażoną, jakby wciąż czegoś się bała. Trochę jakby... mnie?
- Proszę, nie dotykaj - pisnęła zanosząc się płaczem. - Oni, oni... zostawili ci list - podała mi białą kartkę. - Grozili mi i, i... Boję się, Niall - rozpłakała się w zagłębiając twarz na mojej szyi.
Spojrzałem na treść papieru. Ich wiadomość była niejasna.
Goń nas, Horan! Być może jesteśmy bliżej niż ci się wydaje...
Twój Daniel.
Co to do cholery miało znaczyć?!
______________________________________________
Dzisiaj obchodzę urodziny. Może dostałabym od was prezent w postaci komentarzy? Bardzo proszę:)
~~~~~
Oficjalnie ogłaszam, że w ankiecie na następny blog wygrał Zayn z Perrie w szalonej komedii! Możecie się cieszyć... lub nie :D
______________________________________________
Dzisiaj obchodzę urodziny. Może dostałabym od was prezent w postaci komentarzy? Bardzo proszę:)
~~~~~
Oficjalnie ogłaszam, że w ankiecie na następny blog wygrał Zayn z Perrie w szalonej komedii! Możecie się cieszyć... lub nie :D
Wszystkiego Najlepszego!!! Ja jutro mam urodziny i bardzo bym się cieszyła gdybyś jutro dodała ~pozdrawiam A. :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego naj
Usuń:)
UsuńO moj boze cudo
OdpowiedzUsuńZdrowia, 100 lat , szczęscia, spełnienia marzeń i weny ;** Kochana rozdział idealny. Nie moge sie doczekać kolejnego :) /P ;)
OdpowiedzUsuńTrochę spóźnione, ale zawsze coś :)
OdpowiedzUsuńZdrowia, szczęścia, pomyślności, dużo radości, miłości, spełnienia marzeń i duuuuużo weny ;*
Prolog naprawdę świetny c;
Pozdrawiam i jeszcze raz wszystkiego najlepszego ❤
Trochę spóźnione, ale zawsze coś :)
OdpowiedzUsuńZdrowia, szczęścia, pomyślności, dużo radości, miłości, spełnienia marzeń i duuuuużo weny ;*
Prolog naprawdę świetny c;
Pozdrawiam i jeszcze raz wszystkiego najlepszego ❤