sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 2 - Bliscy zapomniani

 - Ale nie bardziej od niej? - spojrzała na mnie spod swoich długich rzęs. 
 Nie odpowiedziałem jej na to pytanie, szepnąłem tylko krótkie: 
 - Jest całym moim światem. 
 Wyjąłem z kieszeni telefon i wszedłem w galerię przeglądając kolejno masę zdjęć. Zatrzymałem się na jednym, które nabardziej przykuło moją uwagę. Byliśmy na nim my, ja i Cassie, nie mogłem uwierzyć jacy byliśmy tam szczęśliwi.
 - To Cassie - pokazałem na fotografię. Jeździłem palcem po ekranie wyobrażając sobie, że gładzę ją po twarzy. Że jest przy mnie i... to wszystko było takie trudne, chciałem żeby to minęło. Chciałem ją zobaczyć, wiedzieć że jest przy mnie i, że jest bezpieczna. Ale ze mną nigdy nie była...
 - Jest piękna - przyznała Rose, a ja jej uwierzyłem. Nigdy nie była typem człowieka zawistnego i choć mnie kochała byłem pewny, że nie żywiła nienawiści do Cassie. Z resztą... kto mógłby nienawidzić kogoś takiego jak ona?
 - A to Nancy - wyjaśniłem wskazując kolejne zdjęcie w albumie. Była na nim cała upaprana czekoladą. Serce zapiekło mnie na to wspomnienie, gdyż czułem, że już nigdy nie będzie tak samo. Przecież nie powinienem w ogóle tak myśleć! Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie tak jak kończą się wszystkie opowieści. Nikt nie miał ucierpieć. Happy end, rozumiesz zeszycie?
 - Adoptowaliście córkę? - spytała zaskoczona spoglądając na Nancy.
 - Nie - zaśmiałem się - to jej młodsza siostra, ale kocham ją tak samo jak Cass.
 Między nami zapadła cisza.
 - Nie kochałeś mnie nigdy jak Cassie - powiedziała ściszonym głosem patrząc się na punkt daleko od siebie.
 Czy to dziwne, że gdy nad czymś głęboko się zastanawiała patrzała się na jakiś punkt nie mrużąc oczu?
 - Ona zrobiła ze mnie lepszego człowieka - spojrzałem się tam gdzie ona próbując znaleźć coś ciekawego, ale niestety nie udało mi się.
 - Mogłabym... - odwróciła twarz w moją stronę.
 - Ale nie chciałem - przerwałem jej. - Nie wiem dlaczego właśnie ona... Jest inna. Wiadomo nikt nie jest jednakowy, ale ona jest inna w taki piękny sposób. Nie umiem tego wytłumaczyć.
 - Po prostu ją kochasz.
 - Chyba tak i nie wybaczę sobie jeśli coś jej się stanie.
 Oboje usłyszeliśmy irytującą melodyjkę pochodzącą z mojego telefonu. Spojrzałem na ekran, na którym widniał napis "numer zastrzeżony".
 - To pewnie oni - powiedziałem na jednym tchu i pośpiesznie odebrałem telefon.
 - Pomyśl czasem o swoich bliskich zapomnianych - usłyszałem tylko zachrypnięty głos jednego z nich i połączenie zostało przerwane. Próbowałem zadzwonić jeszcze, raz, i drugi, i nawet trzeci, ale połączenie było przerywane.
 - Bliscy zapomniani? - moje myśli spytały głośno. - Nie mam pojęcia o kogo im chodzi - jęknąłem zdesperowany.
 - A twoi rodzice? Od zawsze miałeś z nimi konflikty. Długo się z nimi nie widziałeś... - wyjaśniła.
 - Kilka długich lat - zauważyłem. - Musimy do nich jechać - rozkazałem i ruszyłem w drogę.
 ***
 Dom moich rodziców był bardzo daleko. Jakieś czterysta kilometrów od mojego zamieszkania. Zastanawiałem się co mogli robić, gdy mnie nie było. Czy tęsknili, czy chociaż przez chwilę o mnie pomyśleli. Dla nich zawsze byłem nikim. Do wszystkiego musiałem dojść sam, choć nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Nikt nie chciał mi pomagać, wesprzeć w dążeniu do marzeń. Czy wszyscy zamożni ludzie są bez uczuć?
 Za szybą słońce już dawno zniknęło z nieba.
 Zauważyłem jak powieki Rose zamykają się pod wpływem snu. Roześmiałem się na ten widok, ale ta momentalnie szeroko otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
 - Może byśmy się gdzieś zatrzymali? Potrzebujemy snu - powiedziała cicho.
 - Im szybciej tam będziemy, tym lepiej - stwierdziłem nie odwracając wzroku od jezdni.
 - Proszę, musisz spać - powiedziała błagalnym tonem. - Zrób to dla mnie...
 - Dobrze - westchnąłem. - Ale od samego rana wyruszamy - mruknąłem, a dziewczyna tylko posłała mi uśmiech wdzięczności.
  Zjechałem w jakąś boczną drogę i stanąłem między drzewami, które właściwie były wszędzie.
  Nawet nie zauważyłem, gdy dziewczyna zamknęła oczy i usnęła. Patrzyłem się na nią długo... Przypominałem sobie wszystkie dobre chwilę z nią i te złe też.
 Dobrze pamiętałem ten dzień, w którym uciekła. Pokłóciliśmy się, puściły mi nerwy i wszystkie hamulce... Uderzyłem ją po raz kolejny. Po jej twarzy ciekły łzy i krew z rozciętej brwi. Nie wiem jak długo próbowała się ode mnie uwolnić i jak wiele wysiłku ją to kosztowało, ale wreszcie jej się to udało. Szukałem ją przez długi czas, ale nie mogłem odnaleźć. Zawsze była na wyciągnięcie ręki, ale mimo to wciąż daleko. Żałowałem tego co zrobiłem, zraniłem ją i chyba nawet nie miałem pojęcia jak bardzo. Gdy już wiedziałem, że jej nie odnajdę, załamałem się. Znienawidziłem wszystkie dziewczyny o brązowych włosach, bo za bardzo przypominały mi ją. To wszystko bolało i choć chciałem ją mieć przy sobie jej nie było, a miałem za to wszystkie inne materialne rzeczy, które chociaż były drogie nie miały żadnej wartości.
 - O czym myślisz? - usłyszałem jej cichutki, zaspany głos.
 - O niczym ważnym. Same głupoty - uśmiechnąłem się do niej lekko.
 - Dobrze, ale chodźmy już spać - ziewnęła.
 - Jak sobie życzysz.
 Ułożyłem się odpowiednio na siedzeniu, które wydawały się być stworzone do spania w aucie. Zasnąłem myśląc co dzieje się z Cass.
***
 - Wstawaj! Jest już późno - obudziła mnie Rose promieniejąc na twarzy.
 Przynajmniej ona zbytnio nie przejmowała się tym, że Cassie jest przetrzymywana przez seryjnych morderców...
 - Jesteś taka uśmiechnięta... Mogę wiedzieć dlaczego? - spytałem.
 - Bo jestem z tobą.
 Uśmiechnąłem się tylko pod nosem i znowu ruszyliśmy w drogę. Już nie zostało tak wiele kilometrów, a jazdę umilał głos Rosalie, która opowiadała o swoim życiu, gdy mnie nie było. To aż nie do wiary, że nikogo nie miała, gdy ode mnie odeszła. Ale w sumie... oprócz Cassie ja też nikogo nie miałem.
  W końcu w oddali zobaczyłem mój dom rodzinny. Wyglądał dokładnie tak, jak pamiętałem go, gdy byłem jeszcze małym chłopcem. Ten budynek nigdy się nie zmieniał.
 Niepewnie wyszedłem z samochodu, podszedłem do drzwi od strony pasażera i otworzyłem drzwi Rose.
 - Ja tu zostanę - pisnęła.
 - Proszę, chodź ze mną.
 Dziewczyna przystała na moją prośbę. Wyszła z samochodu, a ja chwyciłem ją za rękę. Razem skierowaliśmy się w stronę domu i stanęliśmy przed dużymi drzwiami. Zadzwoniłem dzwonkiem, ale przede mną nie stanął ani mój ojciec, ani matka.
 - To ty Niall - powiedziała słabym głosem starsza pani.
 - Dzień dobry pani Wilson - uśmiechnąłem się nieznacznie.
 - Jak ty wyrosłeś - zachwycała się. - Co cię tu sprowadza? - spytała uśmiechając się. - Gdzie moja gościnność! Wejdźcie.
 - Właściwie to my tylko na chwilę - powiedziałem cicho, choć nie miałem ochoty odmawiać staruszce.
 Pani Wilson była moją drugą matką. Opiekowała się mną, praktycznie wychowała jak własne dziecko. Oprócz tego była najbardziej zaufaną osobą i największa przyjaciółką mojej rodziny.
 - Są rodzice?
 Uśmiech na twarzy kobiety zniknął, a pojawił się tylko smutek i żal.
 - Złotko, twoi rodzice nie żyją od dwóch lat. Zginęli w wypadku samochodowym.
 Myślałem, że śnie. Wyobrażałem sobie, że jestem w jakimś strasznym koszmarze, z którego się obudzę. Wszystko co dla mnie ważne powoli odchodziło. Chowało się gdzieś za mgłą i drwiło z mojego nieszczęścia.
 - To nie możliwe - wydukałem.
 Wciąż miałem wrażenie, jakbym miał zemdleć.
 - Też chciałabym w to wierzyć, dziecko - jej smętne oczy spojrzały na mnie najczulej na świecie.
 - Jestem najgorszym synem.
 - Nie obwiniaj siebie, Niall. Oni też nigdy nie byli idealnymi rodzicami - wyjaśniła. - Jeśli chcesz ich przeprosić to idź na ich grób.
 - Nawet nie wiem, gdzie są pochowani - mruknąłem rozżalony.
 - Pamiętasz taki wielki dąb obok grobu pana Wilsona? - przytaknąłem. - Tam są twoi rodzice.
 - Dziękuje - posłałem jej słaby uśmiech.
 - Nie ma za co, Niall. Odwiedź mnie kiedyś.
 - Oczywiście, do zobaczenia - pożegnałem się i razem z Rose ruszyliśmy do samochodu.
 Wsiedliśmy i odjechaliśmy z pośpiechem.
 - Przykro mi z powodu rodziców - szepnęła.
 - Już dobrze - mruknąłem i ścisnąłem jej dłoń.
 - Gdzie jedziemy?
 - Na cmentarz - wyjaśniłem krótko.
***
  - To tu! - zawołałem Rose, gdy zobaczyłem na nagrobku duży napis "Horan". - Wciąż zastanawiam się dlaczego wszystko czego się dotykam odchodzi. Nie chciałem żeby to się z nimi stało...
 - Wiem - objęła mnie. - Nic nie mogłeś na to poradzić, Niall.
 - Mogłem być przy nich, chociaż tyle.
 - Przecież nie wiedziałeś... - powiedziała, ale w połowie przerwała i spojrzała na grób. - Tam jest jakaś kartka - zauważyła.
 - Faktycznie - potwierdziłem i sięgnąłem po białą kartkę tkwiącą pod zniczem.

"Teraz wiesz, że twoich rodziców nie ma już z nami? Zły synalek był zbyt przejęty pracą żeby przyjechać do rodziców? Teraz masz to na co zasłużyłeś:))) 
Pamiętaj, lepiej bliżej niż dalej. Na razie jesteś daleko w polu, a Cassie tak baaaaardzo tęskni. Śpiesz się, niewiele czasu zostało."
____________________________________________
Rozdział nie został do końca sprawdzony. Jak wrażenia? Przypuszczacie gdzie mogą ukrywać Cassie i jak długo potrwa jej poszukiwanie? x 

3 komentarze

  1. Prosze niech on rozwiąże wszystkie problemy i niech zsmieszkają razem w trójke

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Recenzowisku pojawiła się ocena Twojego opowiadania!
    Serdecznie zapraszam: http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/2015/11/113-cripple.html

    Pozdrawiam x.

    OdpowiedzUsuń

To co? Bijemy rekord komentarzy?:)