sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 6 - Mów szeptem jeśli mówisz o śmierci

 Obudziło mnie coś w rodzaju słodkiego zapachu naleśników. Ale jak to, naleśniki? To było niemożliwe w moim domu, z jednego prostego powodu: nie miałby kto ich zrobić. Myśl o tym, że chciałem budzić się takim zapachem codziennie doprowadzała mnie do szału. No bo nie potrzebowałem ludzi, którzy by mi zrobili śniadanie.
 Wstałem z łóżka bardziej rozzłoszczony niż szczęśliwy, bo ona nie powinna tego robić. Stanowczo nie powinna robić tych różnych rzeczy, które robi ze mną w moim domu, a nie zrobiłaby u innego pacjenta.
  - Cześć! Zrobiłam śniadanie. Naleśniki z dżemem truskawkowym. Mamy nadzieję, że lubisz, bo ja z Nancy bardzo - uśmiechnęła się, gdy wjechałem do kuchni.
 Nie fatygowałem się aby ją przywitać równie przyjaźnie jak ona to zrobiła.
 - Czemu tutaj jesteś i robisz mi śniadanie? - spytałem na wstępie.
 - Pomyślałam, że będzie miło jeśli... - nie dałem jej skończyć.
 - To lepiej nie myśl - warknąłem. - Robienie śniadań nie należy do twoich obowiązków, a ciebie powinno już tu dawno nie być. Z tego co wiem masz dwie godziny aby wyjść i wrócić tu o czasie - spojrzałem na zegarek.
 - Oh, masz rację - odparła i jak poparzona zaczęła zbierać swoje i swojej siostry rzeczy i przygotowywać się do wyjścia.
 W pewnym momencie zrobiło mi się głupio. Ona się starała, a ja tak na nią naskoczyłem.
 - Chociaż mogę ci dzisiaj odpuścić - powiedziałem cicho i wydawało się, że Cassie mnie nie słyszała, albo po prostu ignorowała. - Nie musisz iść - powiedziałem trochę odważniej, choć cudem te słowa wydostały się z mojego gardła. Zazwyczaj lubiłem patrzeć na ludzi, którzy musieli się mnie słuchać, ale teraz było jakoś inaczej. Trochę głupio wyszło.
 - Absolutnie nie - była stanowcza, ale gdzieś, w pewnym momencie głos jej zadrżał. - To w ogóle nie powinno się wydarzyć! - powiedziała głośno. - Co ja sobie wyobrażałam? - mruknęła pod nosem.
 - Pożyczyć ci samochód? - zapytałem. Ugh! Czy ja naprawdę musiałem odczuwać to cholerne poczucie winy? To przez jej wzrok... był taki nieobecny. Jakby się zawiodła, a może mi się tylko zdawało...
 - Od zwykłych pacjentów nie pożyczam samochodów - odparła ironicznie, ale mimo to miała rację. Kretyńską rację. - Taksówka będzie dobra - powiedziała w pośpiechu ubierając buty.
 - Do zobaczenia? - spytałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem czy jeszcze będzie chciała mnie widzieć.
 - To się okaże.
 Już chciały wychodzić, ale wyraz twarzy Cassie dawał znak, że czegoś zapomniała zrobić. I to wydawało się być bardzo ważne, bo na samą myśl na jej ustach pojawiał się uśmiech. Cofnęła się do kuchni i chwyciła talerz ze zwiniętymi w rulonik naleśnikami.
 - Co robisz? - spytałem zaciekawiony, ale też przerażony.
 - Pozbywam się dowodów zbrodni - uśmiechnęła się pod nosem i otworzyła szafkę pod zlewem, gdzie znajdował się śmietnik. Jednym zgrabnym ruchem wrzuciła do niego wszystkie naleśniki i z dumą spojrzała w moją stronę.
 Rozumiem, że sobie zasłużyłem, ale żeby karać mnie w taki sposób? To było podłe i nikczemne z jej strony. Jeśli zrobiła coś takiego musiałem być wielkim dupkiem albo ona mściwą szują. Obstawiałem to drugie.
 - Smacznego, Niall - uśmiechnęła się i wyszła biorąc swoją siostrę za rękę.
 - Dziękuje, suko - mruknąłem kiedy była już poza zasięgiem słuchu.
 Nagle słodki zapach naleśników w całym domu zniknął, a ja byłem przygnębiony. Wybrałem numer do mojej ulubionej chińskiej restauracji i zamówiłem sushi. To pewnie nie było to samo co pyszne, domowe naleśniki na śniadanie, ale to musiało mi wystarczyć.
 - Smacznego, śmietniku.


 Dokładnie dwie godziny później po całej mojej willi rozległ się dzwonek do drzwi.
 - Cześć Niall! - krzyknęła Nancy, gdy je otworzyłem.
 A jednak przyszły. Nie żebym się cieszył, bo Niall Horan nie tęskni, przecież to oczywiste. Ale szczerze mówiąc już wątpiłem. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek je jeszcze zobaczę. Wyobrażałem sobie jak w moich drzwiach stoi jakaś kobieta w podeszłym wieku z twarzą jak potwór i fajką w gębie.
 - Cześć mała! - odparłem zacieśniając ją w uścisku. Zauważyłem jej naburmuszoną buzię.
 - Jestem większa od ciebie! - jęknęła.
 - Nie, nie jesteś - droczyłem się.
 - Nie, Nancy. Niall ma rację - powiedziała cicho Cass wchodząc do salonu i rozsiadając się na kanapie.
 - Ty też jesteś ode mnie niższa - zaśmiałem się na samą myśl, że mogłem jej dopiec.
 - Ej! Nie musiałeś tego mówić! - jęknęła z wyrzutem.
 - Jesteś maluuuuuutka - ciągnąłem. - Jak krasnoludek - stwierdziłem z szelmowskim uśmiechem.
 - Za to ja jestem wyższa intelektualnie! - warknęła, ale to nie był groźny ton. Był raczej zabawny, na tyle zabawny, że roześmiałem się całym sobą. - Nie zabolało? - spytała smutno robiąc przy tym zawiedzioną, ale wciąż śmieszną minę.
 - Ani trochę - puściłem jej oczko i słabo się uśmiechnąłem. - A więc, jednak przyszłaś? - spytałem zmieniając temat. Dziewczyna przytaknęła i spojrzała w moje oczy z zawadiackim uśmieszkiem.
 - Ale mało brakowało. To jej sprawka - wskazała na Nancy, która bawiła się poprzez skakanie na fotelu. Brunetka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.
 - Lubie cię - uśmiechnęła się dziewczynka i zeskoczyła z fotela.
 - Wiem.
 - Skąd? - spytała zaskoczona.
 - Wszyscy mnie lubią.
 - Ja nie - usłyszałem cichy, niepewny głos Cassie. Wzrok miała spuszczony na stopy, jakby były ważniejsze niż moja twarz. - I nie pytaj dlaczego. Nie chcę cię lubić, więc tego nie robię. Przecież nie każdego pacjenta muszę darzyć sympatią.
 - Dobra rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Darzę cię tym samym - uśmiechnąłem się. Myślisz Drogi Pamiętniku, że skłamałem? Mylisz się! Mówiłem prawdę.
W pokoju zapanowała głucha cisza, ale przerwał ją uporczywy dzwonek telefonu. Dziewczyna sięgnęła po niego i przesunęła palcem po ekranie. Przyłożyła go do ucha. Nie fatygowała się aby powitać rozmówcę po drugiej stronie telefonu, tylko od razu słuchała co ten ma do powiedzenia. Z zaciekawieniem przyglądałem się temu zjawisku.
 - Nie mogę przyjechać - powiedziała wzdychając. - Mamo, ja mam pracę! - powiedziała głośniej niż powinna. - Zwariowałaś?! - niemalże krzyknęła do telefonu. - To niemożliwe, on w życiu się nie zgodzi - powiedziała kręcąc głową.
 Domyśliłem się, że może chodzić o mnie, gdyż dziewczyna "dyskretnie" patrzyła się w moją stronę.
 - Na co się nie zgodzę? - spytałem zdziwiony.
 - Nic nie obiecuje - szepnęła do telefonu i rozłączyła się. - Moja mama chciała żebym przyjechała, ale ja przecież mam pracę. Zaproponowała więc żebyś przyjechał razem ze mną, ale ja wiem, że to głupi pomysł...
 - Dobra, pojedziemy - przerwałem jej. Dziewczyna spojrzała na mnie zdezorientowana.
 - J-jak to?
 - Powinnaś przestać tyle gadać, wiesz? - uśmiechnąłem się i skierowałem się w stronę korytarza aby wyjechać z domu, ale dziewczęta najwyraźniej nie miały zamiaru się ruszyć i tylko wpatrywały się we mnie oszołomione. - Na co czekacie? Wyruszamy! - wykrzyknąłem, a one zerwały się ze swoich miejsc i ruszyły do wyjścia.


 Droga do mieszkania mamy moich towarzyszek strasznie się dłużyła. W samochodzie panowała cisza, tak jakby obawiały się co mogą zobaczyć jak tam pojadą. Cassie była skupiona na drodze jak nigdy dotąd (choć przedtem nie jeździłem z nią wiele samochodem). Co chwile ciężko wzdychała i stukała paznokciami o kierownice, gdy staliśmy w korkach.
 - Rusz się kurwa! - warknęła do kierowcy w samochodzie przed nami, który mimo, iż światła zmieniły swój kolor na zielony nadal stał. To co, że mężczyzna wcale jej nie usłyszał? Zbytnio jej to nie interesowało.
 - Jesteś jakaś zdenerwowana - zauważyłem. - Przeklinasz. To aż nie możliwe - jęknąłem z zaskoczeniem.
 -Oh, zamknij się - spojrzałem się na nią krzywo. Czy ona miała czelność mnie uciszać? Najwyraźniej tak. - Chcę tylko spokojnie dojechać to tego pieprzonego mieszkania, ale wiele czynników zewnętrznych mi w tym przeszkadza - mruknęła pod nosem zaciskając palce na kierownicy. - No rusz się idioto! Kto mu dawał prawo jazdy?! - spytała zdenerwowana, choć to pytanie raczej kierowała do siebie niż do kogokolwiek innego.
 Nie poznawałem jej... To znaczy, nawet jej wtedy dobrze nie znałem, ale nie była sobą. Była zdenerwowana, spięta. Zastanawiałem się co tak na nią wpłynęło. Czy to przeze mnie, czy chodzi coś zupełnie innego.
 Dziewczyna postawiła samochód na podjeździe, wyjęła mój wózek i zaprowadziła nas do wejścia. Gdy próbowała włożyć kluczyk do drzwi, widziałem jak trzęsą jej się ręce. Na tyle mocno, że nie mogła trafić do dziurki w zamku.
 - Możesz? - spytała drżącym głosem podając mi kluczyk. Od kluczyłem drzwi i wjechałem do środka.
Dziewczyny wyprzedziły mnie idąc tuż przede mną.
 - Mamo - powiedziała cichym głosem Cassie, gdy tylko zobaczyła swoją rodzicielkę leżącą w łóżku. To łóżko wyglądało zupełnie jak moje, które miałem w szpitalu. Tyle, że to było w domu.
 - Moje dziewczynki - odparła z słabym uśmiechem owijając ramiona wokół nich.
Kobieta wyglądała na słabą. Była blada, wychudzona i miała wory pod oczami. Miała blond włosy, ale i one straciły swoją barwę i były po prostu szare. Jej usta wciąż układały się w uśmiechu, ale nie był on na tyle widoczny aby uznać, że jest szczęśliwa. Bo nie była... Kto jak kto, ale ja najlepiej wiedziałem kto jest szczęśliwy, a kto nie.
 - A ty pewnie jesteś Niall? - spytała cichutkim głosem kierując swój wzrok na mnie. Uśmiechnąłem się równie słabo jak ona to robiła i podjechałem aby uścisnąć jej dłoń. - Jestem Libby, mama tych dwóch wspaniałych dam.
 Cassie zaśmiała się nerwowo.
 - Jak się czujesz, mamo? - spytała drżącym głosem. Starała się zabrzmieć jak najbardziej normalnie, ale raczej jej to nie wychodziło. Czemu ja siebie okłamuje? W ogóle jej to nie wychodziło. Nawet nie umiała zachować pozorów, że wszystko jest dobrze.
 - A jak myślisz, że mogę się czuć? - słowa z jej ust wydobyły się spokojnie. Bez jakichkolwiek emocji, bez niczego co mogłoby pokazać jak źle jest. Nie pokazywała tego. Wolała ukryć wszystko co jest złe w sobie, niszcząc tym siebie.
 - Muszę siusiu! - wykrzyknęła niczego nieświadoma Nancy. Przerwała tym ciszę, która trwała już dosyć długo. Dziewczynka pociągnęła brunetkę za rękę i skierowała ją w stronę łazienki.
 - Zaraz wracam - szepnęła i wraz z Nancy zniknęła za drzwiami pomieszczenia.
 Chciałem spojrzeć na mamę mojej opiekunki aby nawiązać z nią chociaż najgłupszą rozmowę o pogodzie, ale nie mogłem i zwyczajnie odwróciłem wzrok w stronę, gdzie przed chwilą zniknęły siostry. Dziwiłem się, że Cass nie potrafiła z nią normalnie porozmawiać, a tymczasem sam nie mogłem nawet na nią spojrzeć.
 - Nie musisz już tego robić - powiedziała cicho kobieta. Zadarłem brwi w zdezorientowaniu. - Nie musisz patrzeć na mnie jak na zwykłego człowieka. Możesz po prostu patrzeć jak na starszą kobietę, która niedługo umrze na raka - wyjaśniła. Odważyłem się w końcu przenieść wzrok w jej stronę. Uśmiechała się do mnie, zupełnie nie wiem dlaczego. - Taka jest prawda. W każdej chwili mogę umrzeć.
 Jej powaga, a równocześnie spokój przy mówieniu o śmierci mnie przerażał. Jak można mówić takim tonem, gdy mówi się o czymś tak ważnym? Inni ludzie płaczą, a niektórzy nawet za wszelkie skarby próbują nie myśleć o umieraniu, a ona robiła to tak beztrosko... Jakby to dla niej nie robiło różnicy.
  - A ja chciałem umrzeć - odparłem sprawiając, że wgapiała się we mnie osłupiała. - Nawet miałem to zrobić, ale coś mnie powstrzymało - chciałem rozwinąć kwestię tego co mógłbym zrobić, ale usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie, a zza moich pleców wyłoniła się twarz Cassie, która mówiła wszystko przez to, że nie mówiła nic.
 - Jedziemy - rzekła surowo.
 Posłuchałem jej, wyglądała zbyt poważnie żebym odmówił. Mógłbym się jej bać, ale mimo wszystko byłem Niallem Horanem. Tym Horanem, który niczego, ani nikogo się nie bał.
 W pośpiechu wyszliśmy z mieszkania nie żegnając się z nikim, jakby nikogo tam nie było, i równie szybko wsieliśmy do auta. Zostawiliśmy Nancy u matki, ale to chyba lepiej bo nie chciałaby widzieć zachowania swojej siostry.
 Nie rozumiałem jej pośpiechu ani zachowania. Z grzecznej dziewczynki w kilka chwil zmieniła się w jędzowatą zołzę, która denerwuje się bez powodu. Nie mogła tak. Tylko ja tak mogłem.
 Gdy jechaliśmy padało, a w aucie było tak cicho... jeszcze do tego wciąż były straszne korki. Postanowiłem przerwać tą ciszę choćby bezsensowną paplaniną o pogodzie.
 - Nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz z nieba zaczęłyby lecieć krowy z widłami - zaśmiałem się z własnych słów. Widząc, iż reakcja dziewczyny na mój żart jest inna niż śmiech skrzywiłem się, ale kontynuowałem. - No bo wiesz... ta pogoda jest straszna - dalszy ciąg braku reakcji ze strony brunetki. Nic, cisza! Tylko tępo wgapiała się w ulicę i wbijała paznokcie w skórzaną kierownicę. - Niech ten cholerny dziad w końcu się ruszy! - warknąłem zdenerwowany. Nie wiem na co byłem bardziej wkurzony. Na brak odpowiedzi ze strony Cassie, czy może na kierowcę przed nami, który nie miał zamiaru nacisnąć na pedał gazu.
 - Dlaczego? - spytała cicho.
 Zdziwiłem się jej pytaniem. Nie dotyczyło niczego.
 Uniosłem wysoko brwi, wciąż zastanawiając się o co chodzi dziewczynie. Nie nawiązała ze mną żadnego kontaktu wzrokowego. Patrzyła się na ulicę jakbym właśnie tam stał. Jej twarz była niespokojna jakby nieobecna i pogrążona we własnych myślach. Chciałem w tamtym momencie wiedzieć o czym myśli. Jakie ma problemy, co tak naprawdę chce powiedzieć i co czuje.
 - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że chciałeś to zrobić? - spojrzała na mnie szybko. Była zmartwiona, widziałem to po wyrazie jej twarzy.
 Od razu zrozumiałem o co jej chodzi.
 - To nie było nic ważnego - burknąłem.
 Czy ona serio musiała zniszczyć mi humor tym pytaniem?
 - Nic ważnego?! - spojrzała na mnie ze złością w oczach. - Człowieku, ty chciałeś popełnić samobójstwo! To nic ważnego?!
 - Ale żyje, okej? Żyje. Nie rozmawiasz z duchem.
 - Nie zamierzam tego tak zostawić - powiedziała pod nosem.
 - A więc co chcesz zrobić? - zaśmiałem się ironicznie. - Skończmy już ten temat.
 Znów nastała cisza. Ale czułem, że to tylko cisza przed burzą. I miałem rację bo już po chwili usłyszałem słowa, których nigdy nie chciałem usłyszeć.
 - Zabiorę cię do szpitala - powiedziała beztrosko jakby to było coś normalnego. Wiedziałem, że nie miała na myśli zwykłego szpitala. To najbardziej mnie rozzłościło.
 - Uważasz, że jestem psychopatą?! - warknąłem.
 - Nie, Niall. Masz problemy. Jestem twoją opiekunką, moją rolą jest to aby...
 - Nie mów mi teraz, że twoim obowiązkiem jest wpakować mnie do psychiatryka!
 - Chcę ci pomóc - jęknęła cicho.
 - Nawet nie próbuj się tym sposobem usprawiedliwić - warknąłem i wbiłem wzrok w zalaną wodą ulicę. Jakiś człowiek poślizgnął się na ziemi, a ja miałem ochotę się z niego śmiać aby odreagować swoją złość.
 - Nie zrobię tego - powiedziała w końcu. W myślach odetchnąłem z ulgą. - Ale...
 - Zawsze jest jakieś "ale" - westchnąłem. Chciała mnie wziąć pod włos, ale ja nie mogłem się poddać bez walki.
 - Powiesz mi co cię powstrzymało.
 - To nieistotne.
 - Niall - jęknęła zirytowana.
 - Cassie.
 Zbawienie od odpowiedzi przyszło prędko i niespodziewanie, gdy przejeżdżaliśmy obok mojej firmy. O, jak dobrze mieć działalność, której trzeba pilnować.
 - Zatrzymaj się tu - wskazałem na ogromny budynek. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - To budynek mojej firmy - odparłem.
 Niedługo potem znajdowaliśmy się w przeogromnym holu, który tętnił życiem, a po całym parterze krzątały się blond pracownice. Uśmiechnąłem się. Mogłem być z siebie dumny, że w końcu zapanował tam taki ład i porządek. Chociaż to nie była moja zasługa.
 - Masz jakąś obsesje? - pisnęła z niedowierzaniem. - Czy one naprawdę wszystkie są blondynkami? Czuje się jak czarna owca - bąknęła łapiąc się za włosy. Zaśmiałem się w głos. Wyglądała komicznie.
 - W sumie to jest...
 - Dziesięć? Piętnaście?
 - Jedna - uśmiechnąłem się widząc jej zaskoczenie.
 - Jedna brunetka? O matko i córko! - jęknęła zakrywając dłonią rozwarte usta.
 Wjechaliśmy windą na ostatnie piętro. Właśnie tam zawsze znajdowała się Dakota, a ja chciałem znać wszystkie szczegóły przemiany mojej działalności.
Nie było trudne zauważyć jej brązową czuprynę, która wyłaniała się z nad komputera. Popijała kawę stukając coś na komputerze. Czy ona zawsze musiała coś spożywać kiedy ją widziałem?
 Chrząknąłem i uśmiechnąłem się w jej stronę.
 - Panno Mitchell - odezwałem się w pełni służbowym tonem.
 - Panie Horan - uśmiechnęła się lekko. - Witam, oraz cieszę się, że zaszczycił pan nas swoją obecnością. A to?... - wskazała na stojącą za mną dziewczynę.
 - To? Um, to jest...
 - Jestem Cassie - podała jej rękę i lekko potrząsnęła. - Opiekunka Nialla - uśmiechnęła się.
 - Dakota - odwzajemniła uśmiech i spojrzała na mnie pytająco. - Od kiedy Niall potrzebuje opiekunki?
 - Od wypadku - spojrzała na mnie znacząco, ale ja tylko skrzywiłem się na wypowiedziane przez nią słowa. - Z resztą, nie ważne.
 - To może przejdźmy do rzeczy - powiedziała Dakota, co nie powiem, zaskoczyło mnie. Uniosłem brwi do góry bo nie miałem pojęcia o co może jej chodzić. - W dwuszeregu zbiórka, suki! - krzyknęła na cały głos. Wcale bym się nie zdziwił gdyby słychać ją było po całym biurowcu.
 Jak na zawołanie wszystkie pracownice spotkały się obok nas w równym szeregu. Byłem oniemiały tym co zaszło podczas mojej nieobecności.
 - Dzień dobry, szefie! - wykrzyknęły razem.
 - Umieją jeszcze komendę "kolejno odlicz" - zaśmiała się Mitchell. Stwierdziłem jednak, że z nimi dobrze sobie radziła i powiedziałem aby je odprawiła. - Rozejść się do stanowisk pracy, zdziry! I jeśli znajdę jakąś, która maluje sobie paznokcie, uduszę swoimi ładnie wypiłowanymi pazurkami - powiedziała nie schodząc ze swojego głośnego tonu.
 - Jestem pod wrażeniem - powiedziałem z uznaniem. - A raporty?
 - Nie wiedziałam, że są ci potrzebne - przegryzła wargę. Zdenerwowałem się. Zawsze miała wszystkie raporty, nigdy nie musiałem o nie pytać. - Żartowałam - zaśmiała się. Podbiegła do biurka aby podać mi teczkę z papierami. - Szybujemy w górę - zauważyła słusznie.
 Zostawiłem dziewczyny same dając im do zrozumienia, że mogą sobie swobodnie pogadać, a sam powędrowałem do swojego biura. Podpisałem wszystkie zaległe umowy po ich uprzednim przeczytaniu. Zapłaciłem komputerowo również wszystkie zaległe rachunki oraz podatki. Trochę się tego uzbierało. Miałem chyba za długą przerwę od wszelkich obowiązków.
 Gdy uprzątnąłem wszystkie rzeczy, wróciłem do dwóch popijających razem kawę brunetek. Obie były zatracone w rozmowie nie zwracając uwagi na moje przyjście.
 - I wtedy ona powiedziała: "Nie możesz mieć tej samej sukienki co ja" i zdarła ją ze mnie! - Dakota opowiadała akurat jedną ze swoich historii z jej szalonych studiów. Opowiadała mi je jakieś tysiąc razy.
 - Co za szuja! - jęknęła Cass. - Ale nie martw się ona wyglądała w niej pewnie sto razy gorzej - pocieszyła ją.
 - A żebyś wiedziała! I na dodatek miała różową szminkę zamiast klasycznej, czerwonej! Niedopuszczalne! - Cassie zgodziła się z nią i w tym samym momencie mnie zauważyła.
 - Ktoś tu podsłuchiwał - powiedziała niebieskooka wskazując na mnie.
 - Oh, przestań. Słyszałem te historię tysiąc razy - prychnąłem z dezaprobatą.
 - Jesteś dupkiem, Niall - zaśmiała się Dakota.
 - Wiem.
______________________________________________________
Przepraszam za to nudne zakończenie. W ogóle połowa tego rozdziału jest nudna. Męczyłam się z nim jak małe dziecko ze zjedzeniem niedobrego kotleta. No, ale cóż - zrozumcie i wybaczcie:)
Przypominam o głosowaniu na "Cripple" w blogu miesiąca  http://sonda.hanzo.pl/sondy,249245,6do1.html
 Informacja dla ciekawskich czytelników - rozdziały pojawiają się w każdą sobotę (no chyba, że coś mi wypadnie albo wyłączą mi internet, ale z reguły jest na czas).
Tak więc, do zobaczenia w sobotę, na nowym rozdziale!;)

3 komentarze

To co? Bijemy rekord komentarzy?:)