sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 5 - Pokusa śmierci

 Zasypiałem w swoim łóżku z dziwnym niepokojem. Po raz pierwszy leżałem w swoim łóżku jako nie ten człowiek, jako kaleka. Wtedy już nic nie było takie samo, życie dla mnie po prostu nie miało sensu. Po co miałem żyć w takim stanie? Nie mogłem ruszyć nogą, więc co miałem robić przez resztę swojego życia? Nie mogłem skupić się na zaśnięciu bo głupie myśli o moim kalectwie nie dawały mi spokoju.
 Już lepiej umrzeć - usłyszałem głos w mojej głowie.
 Ale jak to? Umrzeć? Tak na zawsze? Zniknąć z tego świata jak gdyby, nigdy nic? Zostawić wszystko za sobą? To nie takie proste.
 Prostsze niż ci się wydaje - tajemniczy głos znów ogarnął moje myśli.
 Podobno tego nie czuć... Nie wiesz kiedy tak naprawdę odchodzisz. Ale co jest potem? Gdzie wyląduje?
 Nie zastanawiaj się, po prostu to zrób! - mój mózg krzyczał.
 Posłuchałem go. W końcu to on powinien mnie prowadzić, jeśli taka jest jego decyzja, powinienem to zrobić.
 Wsiadłem na wózek i pojechałem windą na pierwsze piętro, do salonu. Otworzyłem barek i wyjąłem butelkę alkoholu. Następnym punktem podsuniętym przez moje myśli było zdobyć leki, które w sumie również znajdowały się w moim domu. Nie minęło wiele czasu, a mój wózek sprawił, że także trzymałem je w ręce.
 A więc miałem jakieś antydepresanty, dosyć silne środki nasenne oraz alkohol, dokładnie tak jak żądał głos w mojej głowie.
 No zrób to w końcu! - już powoli miałem tego dość.
 Już chciałem to zrobić, ale przed moimi oczami pojawił się obraz roześmianej dziewczynki wskakującej na moje kolana. Przecież ona nie zwracała uwagi na moje nogi... Nie mogłem tego zrobić, choćby myśl o Nancy zabraniała mi ze sobą skończyć. To głupie, i tak wiem, że byłem najgłupszym człowiekiem na świecie przez to. W tamtym momencie byłem w stanie zgodzić się ze słowami Cassie, że oprócz nóg mam także niesprawny mózg, ale i tak nie powiedziałbym jej tego.
 Prędko wyrzuciłem z rąk to co w nich miałem. Butelka z hukiem uderzyła o podłogę, a jej zawartość rozbryzgała się wszędzie wokół. Byłem z siebie dumny, przecież to co chciałem zrobić było takie nierozsądne!
 Wróciłem do mojej sypialni i położyłem się z lepszą myślą na jutro. Przecież zapowiadał się świetny dzień, może trudny bo moim celem był powrót do pracy, ale wciąż piękny i tego się trzymałem.


 - I Josh dał mi kwiatka - powiedziała uradowana Nancy machając przed moimi oczami czerwoną różą... chyba różą.
 - Lubisz go prawda? - spytała się jej Cassie. Dziewczynka przytaknęła, a na jej twarz wkradł się rumieniec. - On też cię lubi - stwierdziła uśmiechając się w jej stronę. - Jestem pewna, że kiedy trochę podrośniecie może z tego wyjść coś naprawdę pięknego.
 - To nie przetrwa - prychnąłem go dłuższym przysłuchiwaniu jej się.
Dziewczyna spojrzała na mnie z dezorientacją po czym przewróciła oczami. Co? Nie miałem racji?
 - Nawet jeśli, mogą spotkać się po latach i ponownie w sobie zakochać.
 - Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
 - Gadanie.
 - Dla ciebie każda miłość jest jak bajki. Taka nie istnieje - powiedziałem napierając na ostatnie słowa. Brunetka pokręciła głową i popatrzyła na mnie z politowaniem.
 - Istnieje - wciąż zawzięcie trzymała się swojego zdania.
 - Zdarzyła ci się taka? - spytałem głośno i może zbyt emocjonalnie. Wiem, że nie powinienem tak wybuchać, a moja reakcja zaskoczyła nawet mnie samego.
 - Nie - odparła spokojnie. - Wciąż na nią czekam - zauważyłem jak subtelnie przegryza wargę spoglądając wszędzie byle nie na mnie.
 - A więc gówno o tym wiesz - mruknąłem pod nosem.
 - Ty wiesz więcej? Pewnie nawet nigdy nie byłeś zakochany - prychnęła i dopiero teraz odważyła się na mnie spojrzeć.
 - Nie byłem. I nie chce być. Miłość jest dla słabych.
 - Jesteś taki żałosny. Myślisz, że miło... - usłyszeliśmy irytujące brzęczenie telefonu. Po chwili Cassie wyjęła go z kieszeni i przyłożyła do ucha.
O dziwo nie podsłuchiwałem. To byłoby zbyt niegrzeczne z mojej strony.
 Dziewczyna drżącym ruchem rozłączyła się i włożyła telefon z powrotem do kieszeni. Po jej twarzy mogłem zobaczyć jaka był zdenerwowana.
 - Moja mama, um-muszę jechać - wydukała. - Nie wiem - wyglądała na naprawdę roztrzęsioną, nie miała co ze sobą zrobić.
 - Nancy, może zostać ze mną, wybiorę się z nią później na przejażdżkę do mojej firmy - powiedziałem i mogłem poczuć jak spada jej kamień z serca.
 - Muszę zamówić taksówkę - poinformowała mnie ponownie sięgając do swoich spodni aby wyjąć komórkę.
 - Weź mój samochód - westchnąłem i rzuciłem jej kluczyk.
 - Nie mogę, przecież chcesz jechać do firmy.
 - Mam jeszcze kilka samochodów, spokojnie. A poza tym i tak nie mógłbym zasiąść za kierownicą - powiedziałem wskazując na wózek.
 - Racja, zapomniałam - wymamrotała i pędem udała się w stronę drzwi, jednak jeszcze coś ją zatrzymało i cofnęła się. - Naprawdę dziękuje, nie wiem co bym zrobiła...
 - Nie dziękuj mi, nie lubię jak ktoś to robi.
Może dlatego, że sam nie potrafiłem tego robić.
 Nic więcej nie powiedziała, tylko wyszła.
 - To co, gotowa na przejażdżkę do mojej firmy i zobaczenie tego burdelu, który się tam wyprawia? - zawołałem wesoło w stronę sześcioletniej brunetki.
 - Tak! - zachichotała wesoło.


 Musiałem wziąć taksówkę żeby dojechać do mojej firmy. Z bólem serca zostawiłem w garażu wszystkie auta.
 Po kilkunastu minutach jazdy byliśmy już na miejscu. Wjechaliśmy (Nancy wciąż siedziała na moich kolanach) głównym wejściem przemierzając opustoszały hol.
 - Gdzie są wszyscy do diabła?! - spytałem wściekły sam siebie, bo wątpię żeby dziecinka siedząca na moich nogach to wiedziała.
 - Może umarli - pisnęła przerażona chowając się w moich ramionach. - A co jeśli zombie tu byli? - jęknęła mocniej się do mnie tuląc. Roześmiałem się.
 - Za dużo bajek, Nancy - stwierdziłem rozbawiony. Poklepałem ją lekko po plecach aby zluzowała uścisk na mojej szyi, bo słowo daję, udusiłbym się.
 - Pewnie zaraz przyjedzie tutaj Scooby doo ze swoim przyjaciółmi.
 Pokręciłem głową, ale mimo to uśmiechnąłem się pod nosem. Scooby doo? Czemu nie?
 Pojechaliśmy dalej, aż minęliśmy biuro w którym zawsze siedziała uśmiechnięta blondyna. Nie było jej tam, ale za to zza biurka można było usłyszeć niepokojące dźwięki.
 - Słyszysz to? Słyszałam taki dźwięk w filmach, gdzie zombie wyżerają mózgi - jęknęła i przytuliła mnie mocniej, pisnęła kiedy chciałem pojechać w tamtą stronę. - Nie jedź tam, one mogą nas zjeść!
 - Shhh - powiedziałem przykładając palec do jej ust. - Zabijemy ją moją tajną mocą.
 - Jaka jest twoja tajna moc? - spytała szeptem.
 - To tajne - odpowiedziałem tym samym tonem. Dziewczynka namalowała na twarzy uśmiech i już nic nie mówiła.
 W tamtym momencie naprawdę byłem ciekawy co kryje się za biurkiem.
 Z czasem mój słuch zaczął głębiej weryfikować odgłosy pochodzące ze strony biurka. Było to ciche pojękiwanie i mlaskanie? Zacząłem się domyślać co to mogło być. Z każdą chwilą byłem coraz bardzie wściekły. Miałem nadzieję, że to nie było to co podejrzewałem.
 - Że co kurwa? - krzyknąłem wściekły niemal rozwalając biurko popychając je.
 Za biurkiem, dokładnie na wielkiej czerwonej kanapie leżała moja sekretarka i jakiś typ. Nie dość tego! Oni się pieprzyli! Na mojej kanapie, w mojej firmie, na moich pieprzonych oczach! Nie mogłem dłużej znieść tego widoku. Blondynka wraz z mężczyzną patrzyli na mnie zdezorientowanymi oczyma.
 - Kurwa? - spytała Nancy wskazując na moją blond pracownice. Uśmiechnąłem się pod nosem.
 - Tak, ta pani to kurwa - odparłem spokojnie. - Wypieprzaj stąd! - warknąłem w stronę umięśnionego bruneta, który w pośpiechu zakładał spodnie. Och, jak bardzo było mi wstyd za to, że sześciolatka musiała to oglądać.
 Mężczyzna wyminął mnie i uciekł (tak, chyba tak to można było nazwać) w stronę wyjścia.
 - Ty też! - wskazałem na wyjście.
 - Ale Niall - jęknęła błagalnie poprawiając swoje rozczochrane włosy i zakładając spódnicę.
 - Pan Horan - poprawiłem ją władczym tonem. - Nie było mnie dosłownie kilka dni, a tu panuje taki burdel! - powiedziałem rozwścieczony.
 - Przecież jest czysto - powiedziała cicho Nancy. Uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
 - Tak jakoś wyszło i...
 - Już ci coś mówiłem - warknąłem. - Miało cię tu nie być. Od dziś tu nie pracujesz - to było moje ostateczne, niepodważalne zdanie.
 Dziewczyna chciała otworzyć usta aby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła.
 - No na co czekasz?!
 Blondynka po chwili ruszyła się i powędrowała w stronę drzwi, które same się przed nią rozsunęły. Byłem z siebie dumny, w końcu przepędziłem największą zdzirę z pracy, czego chcieć więcej?
 - Ona była niedobra? - spytała dziewczynka uważnie mi się przyglądając.
 - Była kurwą - odparłem wzruszając ramionami.
 - To znaczy, że była zła?
 - Bycie kurwą nie jest dobre, więc sama odpowiedz sobie na to pytanie - odparłem zmęczony wymianą zdań. Sześciolatka wydęła wargi z niezadowolenia.
 - A co to za mina? - zaśmiałem się.
 - Byłeś niegrzeczny - odparła robiąc naburmuszony wyraz twarzy.
 - Wiem, ale jedźmy już na górę - jęknąłem pokazując na windę przed nami. Jak dobrze, że wszędzie były windy.
 - Moja siostra mówi mi, że w takich przypadkach powinieneś powiedzieć "przepraszam".
 - Nie używam tego słowa - uśmiechnąłem się na co dziewczynka się skrzywiła.
 - To niedobrze.
 Wjechaliśmy do windy, pozwoliłem Nancy wcisnąć odpowiedni przycisk, który miał za zadanie zawieźć nas na ostatnie piętro biurowca. Tak też zrobił, po kilku minutach znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze.
 Wszędzie dookoła pustki tak jak przy wejściu. Po chwili jednak zauważyłem małą postać czmychającą przez długi korytarz. Od razu ją rozpoznałem.
 - Dakota! - zawołałem. Dziewczyna odwróciła się. Akurat miała coś w ustach, prawdopodobnie śniadanie, ale gdy mnie ujrzała od razu jej przekąska upadła na podłogę.
 - O kurczaki - jęknęła widząc mnie z tęgą miną.
 Dakota to moja jedyna pracowniczka, sekretarka, prawa ręka, która jest brunetką. Jest inteligentna, pracowita, mądra, młoda, miła i fajna, od zawsze ją lubiłem, dlatego u mnie pracowała. No i miała dwójkę dzieci, a ja byłem po prostu zobowiązany żeby ją zatrudnić i opłacało się. Panowała nad wszystkim kiedy mnie nie było albo gdzieś wyjeżdżałem, przynajmniej tak myślałem...
 Brunetka podeszła do mnie bliżej po czym zmierzyła mnie wzrokiem od dołu do góry.
 - O kurczaki - powtórzyła i zakryła buzie dłonią. - Jak to się stało? - spytała wskazując na mój wózek.
 - To długa historia - mruknąłem.
 - A ona? - pisnęła z przerażeniem wskazując na Nancy. Zaśmiałem się. - Dlaczego się śmiejesz? To przerażające! Nie było cię zaledwie kilka dnia, a ja widzę cię na wózku inwalidzkim i na dodatek z dzieckiem. Z dzieckiem! Zostałeś ojcem, a ja nic o tym nie wiem?! Przecież to nie do pomyślenia, to sen, a jeśli się uszczypnę to się obudzę - powiedziała. Zamknęła i oczy i zaczęła szczypać skórę na swoim ramieniu.
 Zaśmiałem się bo, cholera, ona zawsze potrafiła poprawić mi humor, nawet nieświadomie.
 - O kurde, to jednak prawda!
 - Powiedz mi lepiej, dlaczego ten budynek jest taki opustoszały.
 - Mówiłam ci, że zombie napadły na ten budynek - odezwała się sześciolatka.
 - Jesteś urocza, ale nie. Chciałabym... - powiedziała do dziewczynki ze zmartwioną miną. To oznaczało, że jest o wiele gorzej.
 - Gdzie one są?
 - W sali konferencyjnej - pisnęła. - Ale nie wiem czy chciałbyś tam iść - uprzedziła mnie, ale ja już ruszyłem i nie miałem zamiaru się wycofać. Dziewczyna pobiegła za mną tuptając obcasami o podłogę. - Nie było cię tak długo i... Zbuntowały się.
 W owym pomieszczeniu zasiadały wszystkie moje pracownice. Robiły wszystko co można było robić, ale nie to co powinny. Malowały sobie paznokcie, układały nawzajem włosy, siedziały na fotelach i korzystały z internetu na telefonach. Wszystko, dosłownie! Nie dało się na to patrzeć.
 - Co tu się wyprawia?! Dlaczego nie pracujecie?! - oczy wszystkich znalazły się na mnie. Ich buzie były rozwarte do granic możliwości. - Co się gapicie?! - warknąłem wiedząc, iż ich wzrok zwraca się ku mojemu wózkowi. Nagle wszystkie zerwały się na nogi, opuściły swoje dotychczasowe zajęcia i powychodziły z pomieszczenia. - Ta, która nie będzie pracować zostanie zwolniona z pracy w trybie natychmiastowym! - krzyknąłem na tyle głośno aby każda mogła dokładnie mnie usłyszeć.
 Uśmiechnąłem się w stronę brunetki, ale już jej przy mnie nie było. Pojechałem więc do jej gabinetu aby powiadomić ją o bardzo istotnej rzeczy.
 Siedziała przy biurku robiąc coś na komputerze.
 - Masz się nimi zająć - mruknąłem.
 - Słucham? - powiedziała odrywając się od swojego zajęcia.
 - Masz się zająć pracownicami, musisz je doprowadzić do porządku - powiedziałem. - Dam ci gigantyczną podwyżkę, jeśli tylko coś z nimi zrobisz. Za każdym razem kiedy tu przyjadę ma być porządek.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i wystukała coś przy komputerze.
 - Jakiś problem?
 - Nie, żaden problem - pisnęła i rozwarła szeroko usta.
To było typowe dla niej, kiedy czegoś się obawiała otwierała usta. To wyglądało po prostu komicznie więc mimowolnie się roześmiałem.
 - Spokojnie, poradzisz sobie - uśmiechnąłem się do niej w pocieszającym geście.


 Po dwóch godzinach razem z Nancy wróciliśmy do mojego domu. Niestety przed nim nie czekało nas miłe powitanie ze strony Cassie, która przywitała nas wybuchem wściekłości.
 - Gdzie byliście?! - napadła na nas wkurzona. Cała aż buzowała od złości. - Jesteś taki nieodpowiedzialny! Czekam na was od dobrej godziny, a wy co? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że zamierzasz gdzieś zabrać moją siostrę?!
 - Przecież mówiłem - odparłem spokojnie.
 - Wiedziałbym przecież! I nie kłam mi tu... - już nieźle się nakręciła z obarczaniem mnie winą, ale Nancy jej przerwała.
 - Powiedział ci.
 - Naprawdę? - spojrzała na dziewczynkę, ta przytaknęła. Przeniosła swój nieco spokojniejszy wzrok na mnie. - Och, w takim razie, przepraszam - chyba poczuła się zakłopotana, nie wiedziała, gdzie podziać wzrok.
 - Nie powinnaś unosić na mnie głosu - powiedziałem równocześnie otwierając drzwi i wchodząc do domu. - Jestem tak jakby, um... twoim pracodawcą, a ty moją opiekunką.
 Dziewczyna zrobiła zniesmaczoną minę.
 - To nie znaczy, że nie mogą ponieść mnie nerwy - uśmiechnęła się fałszywie. Już miałem zamiar jej coś odpowiedzieć, ale przerwało mi czyjeś burczenie w brzuchu.
 - Jestem głodna - jęknęła Nancy chwytając się za brzuch i zeskakując z kanapy.
 - A ja Horan - odparłem ironicznie wiedząc, że nie mogę jej dać niczego do jedzenia bo moja lodówka wciąż świeciła pustkami. Z resztą nie mogło być inaczej. Nigdy nie miałem niczego w lodówce, zazwyczaj jadałem na mieście albo w wyjątkowych sytuacjach zatrudniałem jednorazowo gosposie. Takie było życie bogatego, zapracowanego człowieka. Nie mogłem nic na to poradzić.
 Dziewczyna zawiązała ze mną porozumiewawcze spojrzenie, pokręciłem przecząco głową, a ona westchnęła.
 - Mówiłam, że nie będzie już więcej pizzy, więc pojedziemy do sklepu i zrobię obiad. Może być? - spytała wychwytując mój wzrok. Leniwie pokiwałem głową. Obiad własnej roboty? Nie jadłem takiego od kilkunastu lat! Nie żeby to mi jakoś utrudniało życie, ale chciałem w końcu zjeść coś porządnego.
 Nancy ochoczo pokiwała głową, a ja zgodziłem się, cóż więcej mogłem zrobić.
 - Mogę wybrać auto, którym pojedziemy? - spytała sześciolatka, gdy znajdowaliśmy się w garażu.
 - Pozwól, że ja to zrobię - uśmiechnęła się Cassie, a ja pokręciłem z niedowierzaniem głową.
 - Nie ma mowy. Ja wybiorę, dziewczyny - spojrzałem na wszystkie samochody jakbym widział je pierwszy raz. - Pojedziemy tym - wskazałem na czarnego Bentleya i podałem Cassie kluczyki do niego.
 - Szczerze mówiąc wybrałabym właśnie ten samochód - stwierdziła brunetka otwierając drzwi od strony kierowcy.
 - Ja też! - wykrzyknęła wesoło Nancy również wsiadając do auta.
 Przeniosłem się na miejsce pasażera i odepchnąłem wózek aby moja opiekunka mogła zapakować go do bagażnika. Zrobiła to i już po chwili spokojnie jechaliśmy przez ulice miasta. Wjechaliśmy do pierwszego lepszego marketu aby kupić produkty. Moja opiekunka udała się w stronę warzyw, chwyciła w dłonie kilka mocno czerwonych pomidorów. Już od dłuższej chwili próbowałem odgadnąć jaką potrawę chciała nam ugotować.
 - Myślisz, że są dojrzałe? - spytała przykładając go dyskretnie do nosa i wąchając.
 - Nie wiem. Pierwszy raz w życiu jestem na zakupach - odparłem.
 Dziewczyna skrzywiła się, a ja nie do końca wiedziałem czy przez zapach pomidora czy przez moją odpowiedź.
 Warzywa okazały się jednak dojrzałe, a dziewczyna z uśmiechem włożyła je do reklamówki.
 - Zrobię spaghetti - poinformowała nas, gdy znaleźliśmy się w dziale makaronów.
 Nie wiem skąd ona wiedziała, ale ja od zawsze kochałem spaghetti. Nie mogłem się doczekać aż wrócimy do domu i w końcu będę mógł je zjeść.
  - Tylko... zastanawiam się pomiędzy carbonara, a bolognese - jęknęła spoglądając na mnie i na swoją siostrę. - Wiem! Zrobię obydwa - powiedziała ucieszona ze swojego pomysłu.
 - Czytasz mi w myślach - uśmiechnąłem się do niej słabo na co ona również odpowiedziała mi uśmiechem.


 Obiad był już prawie gotowy. Siedziałem razem z Nancy w salonie, a Cass wciąż siedziała w kuchni kończąc ostatnie dania. Z kanapy, na której siedzieliśmy widziałem praktycznie każdy jej ruch. Co robiła, jak podśpiewywała pod nosem kiedy doprawiała sos. Akurat upadło jej coś na podłogę, mimowolnie spojrzałem na jej pupę. Miała ładny tyłek, zgrabny i... Ugh! Nie powinienem o tym myśleć! Nie powinienem nawet spojrzeć! I nie chciałem. Nie lubiłem jej, chyba jej nie lubiłem. Ale ona próbowała być dla mnie miła, miała ładną pupę (tak znowu ta pupa) i... UMIAŁA GOTOWAĆ! To było silniejsze ode mnie.
 Usłyszałem burknięcie w brzuchu mojej sześcioletniej towarzyszki, to odwróciło na chwilę moją uwagę z gotującej Cass.
 - Ej, ej! Spokojnie! Twój brzuch zaraz eksploduje - zaśmiałem się. - Już niedługo - pocieszyłem ją.
 - Gotowe! - krzyknęła z kuchni. Wniosła do salonu dwa rodzaje spaghetti oraz talerze i widelce. - Smacznego.
 Bez zbędnych problemów zabrałem się za jedzenie makaronu. Nic nie może opisać tego jakie to było dobre. To chyba był najlepszy obiad jaki kiedykolwiek jadłem w życiu. Czy ona naprawdę musiała to robić? Była taką dobrą kucharką! W żadnej najdroższej restauracji nie zjadłem tak dobrze.
 - Czy gotowanie należy do twoich obowiązków? - spytałem podczas, gdy próbowałem nawinąć resztki makaronu na widelec.
 - Nie - odparła jakby to było coś normalnego. A więc dlaczego to robiła? - Mogę tylko zrobić herbatę, ale moim głównym zadaniem jest po prostu być, a czasem pomóc w jakiejś tam rzeczy.
 To było dziwne, tak naprawdę robiła wiele rzeczy których normalnie nie powinna. Wszystko z własnej woli, nie dostawała za to więcej pieniędzy. To było dosyć dziwne i... Nawet uznałem, że miłe.
 - Nancy, jesteś brudna - zauważyła brunetka, a dziewczynka głośno się roześmiała i pokazała jej język - Idź umyć ręce - rozkazała jej, a mała zrobiła smutną minę.
 - Gdzie jest łazienka? - spytała Nancy. Z trudem wytłumaczyłem jej, w którą stronę może się udać aby odnaleźć jedną z siedmiu łazienek znajdujących się w moim domu. Szczerze mówiąc sam nie wiedziałem... Korzystałem z dwóch, jednej znajdującej się na parterze i jednej na piętrze wyżej.
 - Widziałam to - szepnęła, gdy jej siostra zniknęła za drzwiami.
 - Nie rozumiem - odparłem mówiąc prawdę. Przestraszyłem się nieco. Co ona takiego mogła wiedzieć?
 - Perfidnie patrzyłeś się na moją pupę! - pisnęła. Uśmiechnąłem się pod nosem. - I nadal to robisz! - nie mogła wyjść ze zdziwienia.
 Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że naprawdę wciąż patrzyłem się na jej tyłek. Prędko odwróciłem głowę. To było niekontrolowane! Sam nie wiedziałem, że robię coś takiego.
 - Wydaje ci się - powiedziałem sprawiając wrażenie, że to dla mnie obojętne.
 - Nie jestem ślepa. Powinieneś... - przerwał jej chichot sześciolatki zmierzającej w naszą stronę.
 - Powąchaj jak moje rączki pachną! Niall ma takie mydło, które ładnie pachnie - powiedziała wesoło i usiadła dokładnie pomiędzy mnie, a Cassie.
 Brunetka wysłała mi nieco gniewne spojrzenie typu "Później o tym porozmawiamy", co nie było pocieszające.
 - Masz taaaaaki wielki telewizor! Obejrzymy bajkę? Proszę - jęknęła Nancy. Zgodziłem się bez wahania.
 - Co to to nie, młoda - uśmiechnęła się moja opiekunka. - Mam ochotę na, um... Co powiesz na komedię romantyczną? - spytała siostry, która podskoczyła radośnie. Które dziecko lubi oglądać komedie romantyczne, no które? A no tak, Nancy...
 - Masz wi-fi w telewizorze? - zwróciła swoje pytanie tym razem do mnie. Pokiwałem głową.  Dziewczyna zaproponowała jakiś film, wyszukała go, a zaraz potem oglądaliśmy go bez większych problemów.
 Gdy wsłuchałem się film i naprawdę się nad nim skoncentrowałem (tak, to było możliwe) to już wiedziałem skąd bierze swoje przekonania o prawdziwej i nieskazitelnej miłości. Może się myliłem i prawdziwa miłość nie jest tylko w bajkach... bo przecież jest również w filmach romantycznych! No i wszystko jasne. Ale to wciąż był dla mnie absurd!
 - Ależ on jest głupi! Przecież ona zniszczy mu życie. Przytyje, zbrzydnie, przestanie gotować mu obiady i wtedy będzie miała pretensje, że ją zdradza - jęknąłem.
 Dziewczyna przewróciła na mnie oczami i znów wlepiła swój wzrok w telewizor.
 - On zaraz wejdzie do kościoła. Nie rób tego Tom, ona zniszczy ci życie! - krzyknąłem. Z perspektywy czasu sam się dziwie, że sąsiedzi mnie nie usłyszeli.
 - Zamknij się - uciszyła mnie brunetka. - Film dopiero się zaczął, a ty już przeżywasz.
 - Jak to się zaczął? Przecież takie filmy zazwyczaj kończą się na ślubie - odparłem zdziwiony. Może to i dziwne, ale ja myślałem, że film już dobiega końca.
 - Tytuł to "Nowożeńcy". To chyba oczywiste, że akcja będzie się toczyć po ich ślubie - odparła ironicznie. - Z resztą... jesteś facetem, nie zrozumiesz tego.
 - Ta, masz rację.


 W połowie filmu (tak przypuszczałem, lecz nie byłem pewny) jedna z moich młodszych towarzyszek usnęła. Cassie położyła ją spać w jednej z moich sypialni i usiadła bliżej mnie, tak że prawie stykaliśmy się ramionami.
 Film nudził mnie już do granic możliwości, ale brunetka była wciąż wpatrzona jakby grał tam najprzystojniejszy aktor świata, lecz tak nie było. No bo, ej! Ja byłem przystojniejszy.
 Zacząłem bawić się końcówką mojej bluzy. Gniotłem ją i szarpałem, ale po chwili mi się znudziło, a moja lewa ręka powędrowała na kanapę, gdzie napotkała coś przyjemnego w dotyku. Bawiłem się tym jak dziecko, które całe wieki nudziło się bo nie nie miało czym się pobawić. Dopiero po chwili spostrzegłem, że to była dłoń Cass. Była taka miękka i przyjemna w dotyku. Momentalnie zrobiło mi się tak głupio.
 Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
 - To przez przypadek - wytłumaczyłem się i jak najszybciej odsunąłem rękę.
 - Nic nie szkodzi - odparła nadal się uśmiechając. Naprawdę musiała się uśmiechać kiedy mi wciąż było głupio? - Muszę już iść. Jest późno.
 - No właśnie, jest późno.
 - Co masz przez to na myśli?
 - Nie powinnaś o tej godzinie wracać do domu. Jest ciemno, a Nancy śpi - nie chciałem żeby szła o tej godzinie do domu. Była zima, a za oknem ciemno, naprawdę ciemno. Nie, że się martwiłem. No dobra, chyba się martwiłem. Ugh!
 Zajrzałem jej w oczy aby zrozumiała, że mam dobre intencje. Ale one mnie zahipnotyzowały, były piękne. Nie wiedziałem, że ma takie piękne, niebieskie oczy. Mógłbym się zakochać w nich zakochać. W samych oczach, ale nie umiałem. Byłem Niallem Horanem, on nigdy się nie zakochiwał, w nikim. i w niczym.
 - Możesz spać tu - pokazałem sypialnie, w której miała spędzić noc.
 - Jest fajnie - uśmiechnęła się do mnie lekko. Rzuciła się na wielkie łóżko okryte bawełnianą, puchową pościelą.
 Zauważyłem, że nie miała w co się ubrać, a w rzeczach, które miała na sobie byłoby jej niewygodnie.
 - Poczekaj chwilę - powiedziałem na odchodne. Skierowałem się w stronę windy i szybko pojechałem na drugie piętro do mojej garderoby. Nie widziałem co wybrać z moich ciuchów aby było jej wygodnie. Przecież wszystkie moje ubrania były zbyt wielkie na jej drobne ciało, zapewne w większości by się utopiła.
 Wyjąłem jedną z moich wygodniejszych koszulek i bokserki. Wróciłem z powrotem na parter, gdzie czekała Cassie. Kątem oka zauważyłem jak ziewa.
 - Przyniosłem ci... Nie mam czego innego co mógłbym ci dać, więc chociaż to - powiedziałem, ale moje tłumaczenie było zbędne. Dziewczyna podziękowała i poszła do łazienki aby się ubrać. Po chwili wyszła z rumieńcem na twarzy.
  - Wyglądam jakbym miała siusiaka - jęknęła wskazując na bokserki, które ode mnie dostała.
 Roześmiałem się na jej słowa. No bo, "siusiak"?
 - Z czego się śmiejesz? - zapytała zdezorientowana. W końcu opanowałem się i zarzuciłem na twarz uśmiech, który ostatnio coraz częściej u mnie gościł. Wtedy nie wiedziałem przez co jest on wywołany.
 - Z siusiaka - odparłem. Na twarzy brunetki pojawił się nieprzyjemny grymas. - To dziwne słowo. Nie lepiej po prostu penis albo kutas? - zaśmiałem się.
 - To drugie słowo można zaliczyć jako przekleństwo - odparła, jakbym tego nie wiedział. - Mam sześcioletnią siostrę Niall, nie mogę przeklinać.
 Zgodziłem się z nią, bo przecież to oczywiste,
 - Mimo wszystko wyglądasz uroczo z tym penisem - uśmiechnąłem się.
 - Siusiakiem.
 - No dobrze, siusiakiem.
Powoli zacząłem zamykać drzwi od sypialni kiedy na chwilę zatrzymał mnie jej głos.
 - Dobranoc, Niall - szepnęła sennie.
 - Dobranoc Cassie - odparłem i zamknąłem drzwi.
______________________________________
Do zakładki bohaterowie właśnie została dodana Dakota:)

6 komentarzy

  1. Ekstra, już nie mogę się do następnego. Kiedy będzie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham ten ff. Czekam na następny z niecierpliwością ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny, oni są słodcy <3<3 czekam na next
    Gabrysia :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę, wybierz innego oceniającego http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/. Susann Kelley zrezygnowała ze stazu.

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG FANGIRL FEELS

    Niall jest perfecto w tym rozdziale!

    ~Mint Candy

    calfornia-runaway-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

To co? Bijemy rekord komentarzy?:)