sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 3 - Wózek

 Jakie życie w tym szpitalu było nudne. Co chwilę musiałem spoglądać zza uchylonych drzwi na uśmiechnięte od ucha do ucha buzie pielęgniarek. Czy tutaj wszyscy byli dla siebie tacy życzliwi? To było strasznie irytujące! Cokolwiek bym powiedział one odpowiedziałyby mi promiennym uśmiechem. Chore! Całe szczęście, że Zayn był inny, tacy ludzie jak on nigdy się nie zmieniają. Dla mnie wciąż będzie człowiekiem, który odbierał ludzkie życia, a nie je ratował. Zabawne? "Zayn, członek gangu" świetne brzmi, prawda? A najlepsze jest to, że to wcale nie mija się z prawdą.
 Wtem do mojego pokoju wparował nikt inny jak Malik. Na jego twarzy widniał dziwnie podejrzany uśmieszek.
 - Znalazłem dla ciebie wózek - poinformował mnie na wstępie. A więc o to chodziło. Ale też miał powód do szczęścia... chyba tylko żeby uprzykrzyć mi życie.
 Mulat tylko kiwnął ręką, a jedna z tych "przemiłych" pielęgniarek postawiła mój nowy pojazd obok łóżka. Spojrzałem w ich stronę obojętnie, tak jakby ktoś mnie to tego zmuszał. Nie miałem zbytnio powodów do szczęścia.
 - I co o nim sądzisz? - spytał szatyn wyraźnie zainteresowany moją reakcją.
 - Może być - powiedziałem bez jakichkolwiek uczuć.
 - Ileż w tym entuzjazmu... - jęknął.
 - A co, mam piszczeć z radości? - fuknąłem. - Och, cudowny wózek! Jak zajebiście jest być kaleką! - zacząłem energicznie machać rękami i udawać jak bardzo się z tego cieszę. - Może też spróbujesz? - rzuciłem. Mina szatyna była raczej tęga, spodziewał się zupełnie innej reakcji.
 - Chociaż go przetestuj - mruknął zniecierpliwiony. Po dłuższym namyśle zgodziłem się. Musiałem to sprawdzić przecież miałem tym ustrojstwem jeździć do końca życia. Spróbowałem podnieść się jakoś na rękach i przenieść na wózek, który nie był zbyt daleko. Nie udało mi się za pierwszym razem, ani za drugim, a nawet za trzecim również poniosłem klęskę. To wbrew pozorom było bardzo trudne, a ja nie byłem przyzwyczajony do takiego rodzaju wysiłku.
 - Pomóc ci? - zapytał mulat zauważając, że na marne się trudzę.
 - Poradzę sobie - warknąłem. Kolejne próby również były daremne. Nie mogłem zrozumieć tego, że tak prosta czynność jak przeniesienie się z łóżka na wózek sprawi mi kiedyś taki problem. Byłem żałosny...
 Chłopak patrzał się na mnie z zaciekawieniem obserwując każdy mój zawzięty ruch. Nie ma to jak patrzenie się na nieudolność Horana. - Co się gapisz?! - spojrzałem na niego rozwścieczony. - Pomóż mi, cymbale! - w błyskawicznym tempie, bez żadnych innych przeszkód Zayn usadowił mnie na wózku.
 No cóż... Było dosyć wygodnie, ale to nie wystarczało.
 - Zostawimy cię samego żebyś się trochę przyzwyczaił - powiedział wyciszonym, niemalże niesłyszalnym głosem. - Katherine, chodź - zwrócił się do swojej podwładnej i sam również opuścił pomieszczenie.
 - Żebym się przyzwyczaił... Łatwo powiedzieć - fuknąłem pod nosem.


 Przyznam szczerze, że po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do mojego nowego pojazdu. Sterowanie tym, jak się okazało, wcale nie było takie trudne. Zwiedziłem cały szpital, a pode drogą zobaczyłem wiele ciekawych rzeczy. Wyobrażasz sobie drogi zbiorze pamięci, że w każdej z sal, bez wyjątku, siedział prywatny "Anioł Stróż"? Zadziwiające. Cały ten szpital był dziwny. Chory, dosłownie.
 Przejeżdżałem obok pokoju, w którym oprócz opiekuna znajdował się także najbardziej wkurwiający doktor w szpitalu. Można się domyślić, że jego nazwisko brzmiało Malik. Prowadził jakże interesującą rozmowę z jednym z pacjentów. Przystanąłem na chwilę aby pod słyszeć ich rozmowę.
 - Palisz lub pijesz?
 - Nie
 - Co za frajer - mruknął pod nosem. Och, typowy Zayn...
 Nic tam po mnie. Ruszyłem w stronę mojej sali. Prędkość mojej bryki momentami dorównywała Ferrari. Nawet nazwałem już to cacko, na imię mu "O ironio!". Fajna nazwa jak na wózek inwalidzki, nieprawdaż?
Nim się obejrzałem moja ironia była już na miejscu. Chyba zacznę sprzedawać wózki, to lepsze niż auta.
Zatrzymałem się przy małym stoliczku, na którym stały jakieś kubki i czasopisma sportowe, które przeglądałem, gdy doskwierała mi nuda (czyli zawsze), chciałem po raz kolejny dzisiejszego dnia przenieść się. Tym razem miałem zamiar położyć się na łóżku. Chciałem sprawdzić czy jestem na tyle silny aby to zrobić, ale przerwało mi nagłe wtargnięcie do pomieszczenia, w którym się znajdowałem.
 Spojrzałem w stronę drzwi, a tam zauważyłem Cassie, która uśmiechała się do mnie lekko. Jednak dzisiaj nie była sama i to mnie zdziwiło... Zza jej pleców wyłoniła się mała twarzyczka kilkuletniej dziewczynki. Na początku niepewnie postawiła krok zza mojej opiekunki, a potem śmiało kroczyła w moją stronę. Z roześmianą buzią wskoczyła na moje nogi i zachichotała wesoło pod nosem.
 - Nancy, zejdź z Pana - upomniała małą brunetka. - Pan z pewnością tego nie lubi... Nie wiadomo czy w ogóle lubi dzieci - mruknęła.
 - Ale tutaj nie ma dzieci - jęknęła mała. - Jestem tylko ja ty i on - wskazała na mnie.
 - Nancy, nie wolno tak mówić. Możesz mówić jedynie "Pan" lub po imieniu, ale musisz oczywiście spytać się najpierw o zgodę.
 - Jak masz na imię? - spytała Nancy wyraźnie zwracając się do mnie.
 - Niall.
 - Przepraszam, musiałam ją dzisiaj wziąć bo moja mama jechała na badania i... - jak to ja, nie dałem jej skończyć.
 - Nie ma sprawy - po jej minie mogłem wywnioskować, że moja reakcja ją zaskoczyła. Miałem cichą nadzieję, że miło. Może byłem bezduszny i nie miałem serca, ale od czasu do czasu mogłem się nad nią zlitować, to przecież nic takiego. Jej sytuacja była na pewno trudna...
 - Masz takie dziwne... - chciała powiedzieć Nancy. Dziewczynka dokładnie lustrowała mnie wzrokiem.
 - Nogi? - spytałem myśląc, że wiem co chce powiedzieć. Natomiast ona pokręciła przecząco głową i wplotła drobne paluszki w moją bujną blond czuprynę.
 - Włosy. Są takie żółte i krótkie - stwierdziła dokładnie im się przyglądając. Usłyszałem cichy śmiech Cassie.
 - Nancy! - zawołała rozbawiona. - Zejdź już z Nialla.
 - Ale on mnie lubi. Lubisz mnie? - wydęła wargę w dość zabawny sposób. Przytaknąłem ukazując uśmiech. Kurczę, uśmiechnąłem się! Sam, z siebie, zupełnie bez przymusu. Już zapomniałem jakie to cudowne uczucie.
 - Podobno dzieci działają na ludzi lepiej niż wszyscy psychologowie razem wzięci - napomknęła moja opiekunka.

 - Może masz rację - odparłem i z zaciekawieniem spoglądałem na dziecko nadal siedzące mi na kolanach. Można powiedzieć, że nigdy nie byłem w tak bliskim kontakcie z podobnie młodym człowiekiem. Wiem, to zupełnie dziwne.
 - Lubisz dzieci? - wypaliła nagle brunetka uważnie mi się przyglądając.
 - Nie wiem. Szczerze mówiąc pierwszy raz mam taką styczność.
Dziewczyna spojrzała na mnie z dziwną miną, jakby wystraszyła się, że mogę coś zrobić tej drobnej istocie, jednak chwilę później namalowała na swoich ustach niewyraźny uśmiech. Miałem wrażenie jakby wciąż bała się, że zrobię coś złego, ale starała się tego nie okazywać. Nie ufała mi.
 - Och - jęknęła tylko i dalej się nam przypatrywała. - Jesteś może głodna? - spytała z troską, lecz miałem bardziej wrażenie, że spytała się o to tylko dlatego żeby odciągnąć małą brunetkę ode mnie. Myślała, że tego nie zauważę? Przecież nie byłem ślepcem, do jasnej cholery! Ani pedofilem, ale ktoś z zebranych widocznie tego nie widział.
 - On mi da - wskazała na mnie. Jej siostra zmierzyła ją upominającym wzrokiem.
 - Kto?
 - Niam - wyjaśniła. Roześmiałem się na jej formę mojego imienia. Nancy tylko spojrzała się na mnie z wyraźnie zaskoczoną miną.
 - Co? - spytała niewinnie. Już od dłuższej chwili bawiła się przebierając moimi palcami.
 - Niall.
 - Niam - powtórzyła, wyraźnie upierając się swojej wersji imienia. Wymieniliśmy się z jej siostrą rozbawionymi spojrzeniami, złapałem jej wzrok na trochę dłużej, to było nawet przyjemne...
 - Źle mówisz - roześmiała się moja opiekunka. - Niall.
 - Nie, to ty źle mówisz - wytknęła język w jej kierunku.
 - O ty wredoto! - wykrzyknęła i zabrała się za łaskotanie dziewczynki.
 - Mogę być Niam, jeśli chcesz - uśmiechnąłem się lekko w ich stronę, odpłaciły mi się tym samym.
 Do pokoju wtargnął nieproszony gość. Sam doktor Malik. Dziewczynka wyraźnie ucieszyła się na jego widok, prędko wyskoczyła ze szpon siostry i pobiegła do niego.
 - Zayn! - wykrzyczała i wskoczyła na jego ramiona.
 - Cześć, Nancy! Jak tam mama? - spytał unosząc ją na swoich silnych barkach. Nie żebym mu zazdrościł... Moje były równie silne.
Tak... tylko nie potrafiłem się na nich podnieść żeby usiąść na wózku.
 - Wciąż płacze.
 Szatyn złapał porozumiewawcze spojrzenie z Cassie, która tylko pokiwała głową na potwierdzenie słów dziewczynki i spuściła wzrok.
 - Na pewno niedługo przestanie - uśmiechnął się smutno. Po jego spojrzeniu wiedziałem, że nie mówił prawdy. Było źle, a on widocznie nie chciał tego pokazywać. Nie powiedział nic więcej, postawił małą na podłogę i wyszedł.
 Sześciolatka stanęła obok swojej siostry i zaczęła ją szturchać.
 - Mogę iść do Josha? - spytała uważnie przyglądając się jej reakcji.
 - Tego twojego chłopaka? - zaśmiała się. - Możesz, tylko nie biegajcie po całym budynku. Przyjdę po ciebie.
Małoletnia wesoło zaklaskała w dłonie i znikła za drzwiami. Nim się obejrzałem zostałem z Cassie sam na sam. Nie za bardzo mnie to pocieszało.
 - A więc - zaczęła, biorąc krzesło i siadając bliżej mnie - ja ci minął dzień?
 - Koleś spod trójki zarzekał, że ma ostrą biegunkę.
 - Och - jęknęła. - Rose! - zawołała przechodzącą obok pielęgniarkę. Ta zaś zatrzymała się i zadarła pytająco brwi. - Zajrzyj do pacjenta spod trójki - blond pielęgniarka wyszła, a dziewczyna ponownie skoncentrowała wzrok na mnie. Czy na prawdę we mnie było coś tak interesującego żeby ze mną przesiadywała? Czułem się trochę jakbym był jakąś gwiazdą (moje wyobrażenia powędrowały na gwiazdę porno, no cóż...) a ona dziennikarzem, który ma sprawiać pozory miłego. - Ale pytałam się jak ci minął dzień.
 - Całe szczęście, że się nie zaraziłem - teatralnie odetchnąłem z ulgą. - Choroba zwana sraczką mnie nie dopadła - odparłem ironicznie. Miałem już dość tej bezsensownej rozmowy. Chciałem zrobić wszystko żeby tylko sobie poszła, ale ona była nieugięta.
 - Od początku wiedziałam, że będziesz trudnym przypadkiem - powiedziała. Z resztą, jeszcze nikt sobie ze mną nie poradził, dlaczego akurat ona miałaby to zrobić? - Dlaczego po prostu nie dasz  sobie pomóc?
 - Żartujesz sobie, prawda? - prychnąłem.
 - Rozumiem, że starasz się być samowystarczalny, ale nie uważasz, że to czasem trochę egoistyczne?
 - Przyszłaś tutaj żeby mnie oceniać? Nazywać kim jestem, a kim mogę się stać? Gówno cię to powinno obchodzić! - warknąłem. - Na dziś, to koniec. Możesz iść - dziewczyna spojrzała na mnie z dezorientacją, ale mimo to posłusznie wstała i udała się do wyjścia. - Jeszcze jedno! - zatrzymałem ją. - Jutro opuszczam szpital i...
 - Zawiozę ciebie do domu jeśli o to chodzi.
 - Możesz wziąć Nancy.
 - Wezmę, bardzo ciebie polubiła - uśmiechnęła się lekko. - A więc będę jutro, o tej samej porze. Do zobaczenia.
______________________________________________
EDIT. Blog został nominowany do bloga miesiąca! Jeśli podoba ci się to ff i chcesz mnie jakoś wesprzeć to PROSZĘ, ZAGŁOSUJ!
 http://sonda.hanzo.pl/sondy,249245,6do1.html dla ciebie to chwilka, a dla mnie ogromna radość! :)
No cóż, zauważyłam, że po raz kolejny kończę rozdział na tym jak Cassie wychodzi od Nialla, ale obiecuje, że to się zmieni. Jak widzicie, nie ma jakieś super, hiper akcji, ale jak na razie to opowiadanie ma jakieś swoje tępo i tego się trzymam ;) 
Przeczytane? Spodobało się? Skomentuj :)

2 komentarze

  1. Hej! Twój blog został nominowany do bloga miesiąca, po więcej informacji zapraszam tutaj: http://spis1d.blogspot.com/
    Pozdrawiamy, S1D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej Niall bądź milszy dla Cassie :/

    OdpowiedzUsuń

To co? Bijemy rekord komentarzy?:)