sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 1 - Wypadek

  Może zacznę od początku... Od tego feralnego dnia, w którym wszystko się zaczęło.
 Dzień jak co dzień, jechałem samochodem z pracy po raz kolejny wkurzając się na swoją niekompetentną sekretarkę. Znów okazało się, że nie dostarczyła klientowi najważniejszych umów do podpisania. W takich sytuacjach zaczynałem wierzyć we wszystkie kawały o blondynkach, jakie one są głupie i tępe. Ale za to wszystkie moje blond pracownice nadrabiały swoją głupotę atrakcyjnością. Tylko dla tego u mnie pracowały, przy nich chociaż na chwilę mogłem oderwać się od pracy i popatrzeć na to co natura zdziałała pięknego. No cóż, to jednak nie zmieniało tego, że każda z nich była tępa jak siekiera do rąbania cukru.
 Byłem zły, a chyba każdy człowiek wie, że złość za kierownicą to nie jest najlepsze rozwiązanie. Nerwowo nie wiedziałem gdzie podziać oczy i myśli. Czy na ulicy, czy na szukaniu sensownego wyjścia w mojej ważnej, aczkolwiek trudnej sytuacji życiowej. Musiałem poszukać odpowiedzi na pytanie jak wyplątać się z umowy aby nie ucierpiała na tym moja firma. Tak pochłonęła mnie ta myśl, że w ogóle nie zważałem na to co działo się na ulicy. Wiadomo, jak to w noc, nie było zbyt wielkiego ruchu, a mnie do reszty ogarnęły obawy na temat interesu... Na tyle, iż nie wiedziałem gdzie jadę. Gdy zauważyłem, że droga, którą się przemieszczam o wiele różni się od drogi, którą jeździłem na co dzień, prędko próbowałem zawrócić. Tylko, że nie zauważyłem jednego małego szczegółu przede mną...  nadjeżdżającego SAMOCHODU.
 Usłyszałem pisk, straszny hałas, i poczułem jak coś zgniata mi nogi. Dalej już tylko ból, ciągły, nieustający ból.


 - Halo, proszę Pana! Czy Pan mnie słyszy? - do mojego mózgu napływały nieznane głosy. Nie wiedziałem co działo się wokół mnie. Wszędzie pełno ludzi w dziwnych ubraniach, auta porozstawiane w różnych miejscach z włączonymi migającymi światełkami na dachach, a wszyscy skupiali się na mnie.
 Wtedy znowu to poczułem, z resztą cały czas to uczucie było obok mnie... Ból przemieszczający się po całym moim ciele i kończący się na nogach. Nie mogłem już tego wytrzymać, to było dla mnie za wiele.
 - Ugrzązł od pasa w dół - z szumu zdołałem usłyszeć jedno z wielu zdań. 
 - Proszę, ratujcie mnie! To tak strasznie boli! - wykrzyczałem zwijając się z bólu. Wydawało się jakby moje cierpienie nie miało końca. Wciąż tylko to samo, straszne uczucie.


 Obudziło mnie przerażająco jasne światło. Pokój, w którym się znajdowałem o wiele różnił się od tych w moim domu. Wszystkie ściany pomalowane na dziwnie biały kolor, co już było zastanawiające. Dokoła pustki. Tylko ja i moje łóżko.
 Odkryłem kołdrę, która w całości leżała na moim ciele. Chciałem wyjść z łóżka lecz coś odmawiało mi posłuszeństwa. Moje nogi nie chciały drgnąć. Próbowałem tysiąc razy, lecz wciąż nie dawały znaku życia. Tak jakby umarły. W jednym momencie chciało mi się płakać, ale byłem tak bardzo wściekły, że to powstrzymywało wypłynięcie moich łez.
 Przez otwarte drzwi zauważyłem, iż przez korytarz przechodził pewien bardzo znajomy mi człowiek.
 - Malik! - wykrzyczałem. Jakież było moje zdziwienie, gdy wywołany przeze mnie stanął obok. Był ubrany dosyć schludnie... Tak jak przystoi na doktora. Zwykła koszula, wygodne spodnie no i oczywiście biały fartuch. Wyglądał poważnie. Rzadko widziałem go w takiej odsłonie. Wbił we mnie swój niewinny, pobłażliwy wzrok. Dostałem ataku furii.
 - Co to jest?! Czemu nie mogę nimi ruszyć?! Co się stało, że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa?! - obrzuciłem go pytaniami z każdej możliwej strony. Przez chwilę Zayn nie wiedział, gdzie podziać wzrok potem zaś wbił go w stosy kartek, które miał w ręku.
 - Miałeś wypadek i... - zaczął.
 - I co z tego, że miałem wypadek?! Czemu nie mogę chodzić?! Chcesz mi powiedzieć, że będę kaleką?!
 -Nie wie...
 -Wyjdź, chcę zostać sam - opadłem  z powrotem na łóżko. Szatyn wciąż stał w miejscu nie wiedząc co powiedzieć.
 - Ale Niall... - nie dałem mu skończyć.
 - Nie rozumiesz?! Chcę zostać sam! Spieprzaj stąd! - warknąłem zaciskając ze złości pięści. Gdybym mógł wtedy stanąć na pewno dostałby w twarz do utraty przytomności... ale wówczas nie miałby za co.
 - Przyślę ci kogoś do pomocy - mruknął pod nosem.
 - Nie potrzebuje nikogo. Poradzę sobie sam -warknąłem.
 - Uwierz mi, że nie - uśmiechnął się ironicznie i wyszedł. Myślał, że co? Że nie dam rady? Kaleka nie potrafi poradzić sobie sam w życiu? 


  Kilka godzin później wciąż leżałem plackiem na szpitalnym łożu. Byłem otumaniony jakimś gównem przez co czułem się jak pod wpływem narkotyków, a uwierz mój drogi zeszycie, że wiem co to za uczucie. Z mylnym zaciekawieniem wpatrywałem się w ścianę, na której od czasu do czasu widziałem głowę kota, potem od razu znikała. Pieprzone leki! 
 Usłyszałem pukanie do drzwi, beznamiętnie odwróciłem wzrok w tamtą stronę. Wtedy nie było tam niczego co mogłoby na dłużej przykuć moją uwagę. Stała tam brunetka oparta o framugę. Tak jak wspomniałem, nic ciekawego. 
 Dziewczyna przyjaźnie uśmiechnęła się do mnie. Strasznie mnie to zirytowało. I jeszcze do tego miała brązowe włosy, coś czego nie mogłem znieść u kobiet. Mój ideał kobiety wyglądał zupełnie inaczej. 
 - Chyba pomyliłaś kierunki. Do fryzjerki nie w tą stronę - powiedziałem, ale młodociana nie miała zamiaru się wycofać. Podeszła bliżej do mojego łóżka, usiadła na nim i spojrzała mi w oczy. To było dosyć dziwne. Nie wyglądałem na speca od farbowania włosów. 
 - Jestem Cassie - uśmiechnęła się nieco w moją stronę. - Będę twoją opiekunką, a jak to niektórzy mówią, "Aniołem Stróżem"  - zaśmiała się cicho.  
 - Tylko, że ja nie potrzebuje pomocy - warknąłem. Taka była prawda, od zawsze byłem samowystarczalny i nawet będąc kaleką nie zamierzałem tego zmieniać. Nikogo nigdy nie prosiłem o pomoc, sam sobie byłem szefem, a rozkazy wydawałem spokojnie i stanowczo.
 - Każdy tak mówi - odparła wzruszając ramionami. Od razu zacząłem przeklinać ją w myślach. - Musimy uporać się z tym co życie nam przynosi i przyjąć pomoc od osób, którą ci ją oferują. Nie ważne czy jest to kalectwo czy coś zupełnie innego.  
 Ale co ona mogła o tym wiedzieć? Co ona mogła wiedzieć o czymkolwiek, była jeszcze za głupia i niedoświadczona, aby cokolwiek zrozumieć. 
 - Zayn, idioto! Skąd ty wytrzasnąłeś ta niedoświadczoną dziewuchę! - wykrzyczałem, choć wiedziałem, że i tak nikt oprócz Panny Współczuje-Ci-Bardzo mnie nie usłyszy.
 - Jestem tu w zastępstwie za moją mamę - powiedziała. - Jest chora i... 
 - Och, przestań! - spojrzałem na nią krzywo. - Nie chcę słuchać żadnych ckliwych historyjek. - Cassie spuściła wzrok. - Najlepiej idź już stąd! Nie jesteś mi potrzebna! Ani ty, ani milion innych bezwartościowych ludzi żyjących na tym świecie. - brunetka wstała i skierowała się do wyjścia. Obejrzała się ostatni raz w moją stronę i szepnęła: 
 - A więc, do zobaczenia Niall. 
__________________________________
Hej, hej i hejka! Witam was na pierwszym rozdziale mojego nowego opowiadania "Cripple"! :)
Jak wrażenia oraz odczucia do głównych bohaterów po tym rozdziale? Zayn lekarz, tego jeszcze nie grali xd
Pamiętajcie żeby skomentować, a już w najbliższą sobotę pojawi się nowy rozdział.
Przypominam o ASK'u oraz bohaterach i zwiastunie

1 komentarz

  1. Ojej :/ Niall taki bad, że aż nie mogę :D

    "Tępa jak siekiera do rąbania cukru" rozwaliłaś mnie tym zwrotem :"D

    A co do Cassie to oczywiście ona się nie zrazi, o nie! Nie ma mojego pozwolenia ;)

    Pozdrawiam!
    -Mint Candy

    Ps. Serdecznie zapraszam do komentowania mojego opowiadania również o Niallu :*

    california-runaway-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

To co? Bijemy rekord komentarzy?:)